niedziela, 31 grudnia 2017

"Droga"

Już zamieszczałam ten obrazek. Na samym początku mojego blogowania, więc nikt już nie pamięta :-). Ale głównie chodzi o to, że mi teraz, dzisiaj tutaj pasuje...

Droga... Moja Droga
Idę sobie
Wciąż idę
Zostawiam za sobą podeptane więzienia
W plecaku zawsze kolory 
Zawsze wspomnienia
Bagaż - jak bagaż... czasem ciąży
A schody strome bywają
Puste pola do zapisania przede mną
A tęcza klei się do kapelusza z kwiatem
Moja droga jest moim światem...


To nie jest podsumowanie. Zwyczajnie: mija kolejny rok :-). Idę zaraz do faworków, proseco chłodzi się w lodówce a moja jedyna na świecie BigZus upiekła serniczek :-).

Jeszcze tylko pokaże Wam ostatni "wyczyn" aranżacyjny dotyczący mojej sypialni...

Bez komentarza... (?)

Przemalowane, przestawione i namalowane. Wiem, wiem: odbija kobicie. Ale zapewniam Was, moi drodzy, że to nie jest moje ostatnie "odbicie".

I tym optymistycznym (?) akcentem żegnam Dziadka 2017, uchylając powoli drzwi Młodemu 2018.

DO SIEGO ROKU!!!

środa, 27 grudnia 2017

Dwa sny przedświąteczne i coś jeszcze...

Przedświąteczne, więc nie powstałe z przeżarcia. Chociaż... Zaniechanie wielomiesięcznej diety, (bo przecież i tak Święta tuż, tuż), mogło mieć znaczący wpływ na ciężkość śnicia...
Jak również przedświąteczne, ciężkie przemyślenia, dotyczące samotności w starości i takich tam bzdur...
Sen pierwszy:
Idę sobie dróżką, która przekształca się w drogę. Coraz większą. Po chwili dostrzegam  schody prowadzące na most. Gdzieś po drugiej stronie mostu jest mój cel. Miasto tętniące prawdziwym życiem (nocnym...), z kolorowymi światłami i muzyką. Wchodzę po schodach na most, który urywa się nagle w czarnej pustce... Stoję na krawędzi i ogarnia mnie bezsilność. Niemożność pokonania czarnej otchłani, która oddziela mnie od wymarzonego miasta... a było przecież na wyciągnięcie ręki...

Ilustracja do snu pierwszego
Za wysoko sobie marzę? Czy mierzę za wysoko? Czy to może wskazówka, żeby przeskoczyć jakąś czarną dziurę, pokonać pustkę, która stanęła na mojej drodze? ("Przeskoczyć" samą siebie?).  
Sen drugi:
Idę sobie przez park. Spacerkiem. W pewnym momencie widzę wśród drzew wielkiego, czarnego byka z czerwonym dzwoneczkiem... Boję się go, choć on nie wykazuje żadnego zainteresowania moją osobą. Uciekam jednak "na wszelki wypadek". Nagle wpadam w kolorowy tłum różnych ludzi, poubieranych jak Meksykanie (a może Matadorzy... tak by bardziej do czarnego byka z czerwonym dzwoneczkiem pasowało...), z których paru było na czarnych koniach. Oni biegli lub cwałowali w innym niż ja kierunku. Dobiegam do żelaznej bramy bocznej Śląskiego Ogrodu Zoologicznego. Przy bramie stoi dziewczynka (12, 13 lat), w otoczeniu trzech koleżanek i w posiadaniu klucza do bramy. Proszę ją by wpuściła mnie do środka, bo czuję się zagrożona. Ale ona popisuje się przed koleżankami swoją "ważnością" I nie wpuszcza mnie. Znowu czuję bezsilność. I złość. Widzę zbliżającego się bez pośpiechu czarnego byka z czerwonym dzwoneczkiem... Budzę się.

Czarny byk z czerwonym dzwoneczkiem w parku

Obydwa sny dzieliły dwie noce.
Sprawdzałam w sennikach: uciekać przed bykiem - prześladowanie przez możnych przyjaciół. (który to, hę?); a czarny byk - destrukcyjne siły seksualne... hmmm....(chłopa mi trzeba? bo się inaczej spalę?... no chyba ze wstydu...).
To tyle na temat snów.

Święta, począwszy od Wigilii, miałyśmy spędzić z BigZus we dwie, spokojnie i bez "maszpusza". Z karpiem, bo lubimy rybkę. Ale... Wracam sobie w miniony piątek do domu z miasta, (na piechotę), mam przeszło kilometr jeszcze, ale spoko. Mam czas. Telefon "gitarzy" mi w kieszeni. Patrzę, Żuk Młodszy.
- Cześć mamuś!
- cześć Żuk! 
- macie karpia? - pyta Żuk
- mamy, Renia wczoraj kupiła, oprawiłyśmy, podzwonkowały i nudzi się on w cebuli i ziołach od wczoraj. A co?
- to grzej piekarnik, będę za 3, 4 godziny!
Ło matko i córko! (jak powiedziałaby moja ulubiona Gordyjka). Opuchnięte kolanka ugięły się pode mną a serce zakołatało niebezpiecznie... Upocona dotarłam do domu. Taka walka z garami jaka nastąpiła, nie przydarzyła mi się już dawno... Zanim mój Żuk brodaty dotarł, upiekłam: udka królika moczone dwa dni w zaprawie z winem cabernet, sernik i karpia, oraz ugotowałam kapustę z grzybami. Żuk wracał do domu z miesięcznej rajzy zawodowej (Anglia, Włochy, Austria, Francja, Niemcy), przez Holandię... Taka to była niespodziewajka! Zanim obległ łazienkę, rozprawiczyliśmy sekta. Pasował też do rybki. Przy króliku i serniku wykończyliśmy cabernet. Małe pogaduchy i... Żuk padł snem sprawiedliwych na kanapie. Udało mi się go późną nocą namówić na sypialnię, a że ja (z emocji chyba), spać nie mogłam, to upiekłam Żuczkowi brodatemu chlebek, żeby zrobić mu śniadanko i wałówkę na drogę :-). W sobotę rano wsiadł do firmowego traczka z "sypialnią" nad szoferką i pojechał do domu... 
Na ostatni kawałek sernika i dwa dzwonka karpia założyłam drut kolczasty pod prądem i schowałam do lodówki.

Wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędziłyśmy z BigZus spokojnie i nobliwie. I z karpiem.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Muzyka


Moja Muzyka na skrzypce i planety
Muzyka na smyczek i wszechświat
Przez galaktyki bez przeszkód płynie
Nie zna łańcuchów
Lochów
I krat
I tylko Muzyka moja wie co w duszy mi gra...


Obraz (nie obrazek, bo spory: 90 x 120), p.t. : "Muzyka", technika eksperymentalna... Do tej pory używałam farb olejnych, tu są akryle, inna struktura, praca "szybkoschnąca". Namalowałam w ciągu dwóch dni, (tydzień zajęło mi przygotowywanie płyty...). Zmiana farb podyktowana trudnością współpracy pomiędzy chroniczną już migreną a terpentyną ;-). No i próba nowego... :-). 

"Moja Muzyka" zamiast obrazka świątecznego jest. Co wcale nie znaczy, że nie pamiętam o Świętach. (Przecież o tym nie da się nie pamiętać). W związku z tym, życzę wszystkim, jak i sobie ;-) :

Wszystkiego najpiękniejszego
na Święta Bożego Narodzenia
                       oraz
             w Nowym Roku!
Oby szczęściło się Wam (i nam)
          na każdym poletku.




niedziela, 10 grudnia 2017

Bałwanek


Opis bałwanka:
Bałwanek uśmiecha się fasolką,
marchewkę ma w miejscu nosa (jak na przyzwoitego bałwana przystało),
patrzy oliwkami,
na głowie ma doniczkę a w rękach trzyma inny sprzęt ogrodowy.
Bałwanek jest chłopczykiem.

To ja Wam opowiem co mi odbiło z tym bałwankiem...
Wczoraj przeżyłam katastrofę mentalno-emocjonalno-twórczą, na... moja miarę... Postanowiłam bowiem zrealizować pomysł na "obraz życia", który noszę już czas jakiś w sobie. Jakieś 95 x 120. Piękna zdobyczna rama, w której obraz miał się znaleźć, ma nietypowe wewnętrzne wymiary. Uzyskanie do niej blejtramu  profesjonalnego było dla mnie nieosiągalne. Postanowiłam więc przyciąć jedyną płytę pilśniową (chyba), jaką posiadam, a którą wcześniej solidnie zagruntowałam. Nieprofesjonalnie, bo sprzęt do cięcia też mało profesjonalny. I wyszło całkiem nieprofesjonalnie... Machnęłam się o 5 cm... Po przymiarce z negatywnym efektem i opadnięciu rąk do stóp - schowałam farby i projekt obrazu i poszłam spać... 
Wstaję dziś rano a tu za oknem tak:




Kiedy jeszcze tydzień temu było tak:


Sami więc rozumienie, że MUSIAŁAM wykorzystać chwilę...

Melduję również, że zmieniłam w mojej lampie-durszlaku żarówkę na zwykłą, co zaowocowało pożądanym efektem wieczorową porą :-).



czwartek, 7 grudnia 2017

Potyczki Depresji z Mamą Żuka

Mama Żuka tylko na chwilę otwarła znane z przeszłości drzwi. 
A Ona, taka smutna
wślizgnęła się
wpełzła 
i rozpanoszyła jak na swoich włościach. Na dobrze znanym terenie. No i w samym środku przestrzeni Mamy Żuka (jednego i drugiego), powstał ring. Każdego dnia, a czasem i nocy, odbywa się walka
na śmiech
na łzy
na śmierć
na życie.
Czasem mocują się jak przedszkolaki, bardziej dla zabawy niż z chęci dominacji. Taka kokieteria. Mama Żuka (jednego i drugiego), i Depresja. Czasem Mama Żuka leży na deskach, a zadane ciosy powodują 
ból ciała
umysłu
duszy.
Trwa odliczanie. I nagle w rogu ringu pojawia się (jak dobry coach)
myśl
idea
i woła: - To nic, że boli! Jest tyle do zrobienia! A ty leżysz na deskach! Walcz!
Teraz leży Depresja
powalona 
przygnieciona 
nową kreatywną myślą Mamy Żuka (jednego i drugiego).
Trwa odliczanie.
Mama Żuka nigdy się nie nudzi...

Jako, że walka trwa, dziś obrazek z przed trzech lat. Malowany w stanie samotnego upojenia alkoholowego 31- 12- 2014.


Autoportret depresyjny
Już, już niedługo następna szafa, lampa, obraz... 

niedziela, 5 listopada 2017

"Durszlak" u sufitu ;-)

No i znowu mnie wzięło... Właściwie pierwsza idea jaka zagnieździła się w mojej głowie to był czajnik miedziany udający lampę w kuchni. Ale taki czajnik, nawet na pchlim targu, przekraczał moje finansowe możliwości. Tym bardziej, że należało element "zepsuć", by przystosować do nowej funkcji. 
A że zmiana lampianej aranżacji nie pozwalała spać, (wzięło się od sypialni, gdzie lampa absolutnie przestała mi pasować do całości), to musiałam, no musiałam coś... I znalazłam cedzak, odcedzacz, durszlak... 
Jest żeliwny, emaliowany w odpowiednim kolorze (pomarańczowy...) i odpowiednio stary :-).

W towarzystwie innych kuchennych atrybutów

Widok od strony dzwonków i bluszcza-żarłacza

Teraz jeszcze tylko tę "starą" lampę z kuchni zainstalować w sypialni i mogę spokojnie spać. Jakiś czas... aż znowu coś głupiego wymyślę.... ;-)

środa, 25 października 2017

Szybka impresja na temat synów

Żuczki maleńkie....
Obrazek powiesiłam sobie w przedpokoju, koło drzwi sypialni. Wychodzę rano na moje włości, mówię:
 -Dzień dobry chłopaki!
 I nastawiam kawusię. 

-"To były takie małe Żuczki"
- myśli sobie Mama Żuka Jednego i Drugiego.
-"Zawsze będą. Żuk I-wszy i Żuk II-gi. ..."
- Mama Żuka przegląda zdjęcia. Przesuwają się obrazy. 
 Widzi dwulatka, który spokojnie kontempluje świat wokół, meldując: "... ooo, jaka wieeelka chuja" (chodziło oczywiście o chmurę). O, a tu już zdjęcie komunijne, z dwuletnim braciszkiem za rękę... Taki gapcio mały na zdjęciu... A w rzeczywistości... Nie, nie mówił wiele... CZYNIŁ!...
-"Skąd wzięli się ci dwaj mężczyźni w moim życiu?"
- myśli Mama Ż. 
-"Związani genami...
      każdego dnia kreują swój świat... 
         moi artyści...
              Żuczki moje..."

niedziela, 22 października 2017

"Loving Vincent" w Maastricht - prawie recenzja

Gdy usłyszałam o niezwykłym filmie o Vincencie Van Goghu, wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Okazało się, że po premierze niderlandzkiej, która odbyła się w Muzeum Van Gogha 5-tego października, film wyświetlają tylko w największych miastach i raczej kameralnie, w bardziej studyjnych przybytkach kultury i sztuki. "Upolowawszy" - wybrałyśmy się z Siostrą do Maastricht. To taki Kraków z Wrocławiem po niderlandzku ;-).

"Loving Vincent" to pierwszy w świecie ręcznie malowany film. Pracowało nad nim (przez ponad 6 lat), 125 artystów malujących techniką geniusza impresjonizmu. Powstało 65 000 "klatek" - obrazów, głównie w pracowni animacji w Gdańsku. 
W animacji filmu "biorą również udział", stare zdjęcia i kopie 130 obrazów Van Gogha z jego ostatnich, najbardziej produktywnych lat życia, dokumentacją są również listy Van Gogha do jego brata Thea. Autorami projektu (produkcja i reżyseria) są Dorota Kobiela i Hugh Welchman. Film trwa 95 minut.
Tyle detali "technicznych". 
Wrażenia? Uj... Jeszcze nie potrafię "pozbierać się".
Obrazy Vincenta Van Gogha żyją i wibrują same w sobie. Dodany ruch animacji, gdzie postaci przemieszczają się, rozmawiają, mają mimikę; gdzie wiatr porusza łanami zboża i ugina drzewa; gdzie gwiazdy rozświetlają pulsująco niebo... - to robi niesamowite wrażenie. A do tego fabuła, która opowiada nie tylko o ostatnich latach życia Van Gogha, ale również poddaje w wątpliwość jego samobójstwo. 
Dla mnie to przepiękny obraz w obrazie. Historia genialnego w swym kunszcie, wrażliwego i bardzo samotnego człowieka. 
Maleńki minus dla mnie to brak dubbingu. Nie przepadam za dubbingiem, ale tam pozwalałby mi w 100% rozkoszować się obrazami.
Ale i tak czuję się powalona,
                                     wzniesiona,
                                         natchniona
                                           i zainspirowana ;-))



Oczywiście towarzystwo Reni sprawiło, że niedzielna wycieczka do Maastricht była prawdziwym wydarzeniem w naszym nudnym i pospolitym życiu na obczyźnie ;-)). 


czwartek, 12 października 2017

Sentymentalnie....bo jesień?

 Dla Ultry  tekścik z okazji jesieni.
 Przy okazji wklejam dawno temu malowany obrazek. Tak dla przypomnienia, że jesień jest piękna. Nawet w deszczu.


Tyle pięknych, ciepłych i mądrych słów padło o jesieni
Tyle kolorów
Kropel deszczu jak łzy
Szumów wiatrów co w berka grają z melancholią
Tu trochę bólu w kościach
A tam herbata z miodem i cytryną
Zerkają na siebie czule
Srebro we włosach nie ciąży
Te dwie, może trzy bruzdy wokół ust 
Wygładzają się śmiechem wnucząt
I tak samo ładnie ci z pomarańczą
Z herbacianą różą
Z buraczkami na ostro
Czy pachnącą szarlotką
Ciepły szal otulający twoje ramiona
Utkany jest gęsto z babiego lata
I tak samo ładnie ci z pomidorem
Z papryką
Czy z kieliszkiem nalewki śliwkowej z zeszłego roku...


Przytulam Bywalców jesiennie :-)

niedziela, 1 października 2017

Takie tam... szybki

Pomalowałam następne dwie szybki. Nad każdymi drzwiami w moim mieszkaniu mam bowiem szybkę. A przy drzwiach wejściowych nawet więcej niż jedną.
Dla przypomnienia:

Drzwi wejściowe (zaproszenie)

Szybka łazienkowa wygląda tak:

Ławica rybek :-)

A oto szybka sypialniana:

Księżycycek we wszystkich możliwych odsłonach :-)

Razem:

Ławica płynąca do księżyca...

Zostały jeszcze trzy szybki: pracowniana, salonowa i kuchenna.
Koncepcja i projekty są... w głowie. Realizacja? Być może przed Świętami Bożego Narodzenia....
Że niby przesadzam z "upiększaniem" mojego mieszkania? A co mi tam. Mieszkam sama, żaden terrorysta nie pląta mi się tu z kwaśną miną, a ja otwieram rano oczy i uśmiecham się (o ile nie mam migreny jakiejś...).
No to do następnego razu :-)

czwartek, 31 sierpnia 2017

Szafka "nocna".

Była sobie szafeczka, brzydka, "niby antyk", ale bardzo funkcjonalna. No i była ze mną od lat... Już nie mogłam na nią patrzeć... Wyrzucić szkoda, bo marmurowy blacik... no i coś musi być przy łóżku, a finansowe priorytety inne... Więc stara szafeczka dostała nową szatkę. 

Kolorowe paseczki to papier pakowy na klej do tapet..

Podczytuję wieczorkiem...

I od razu zrobiło się weselej (przynajmniej mnie).

sobota, 26 sierpnia 2017

Princesia dla Gordyjki


No i rodzinka się doczekała
Na świat przybyła Princesia mała
Maleńkie rączki i tycie nózie
Już się szykują na wielkie podróże
By poznać miłość jawnie i skrycie
Oraz świat cały i zwykłe życie.


Z najlepszymi życzeniami dla naszej Gordyjki    
http://gordyjka.blogspot.nl/
od Cioci-Babci Dagmary :-)

wtorek, 22 sierpnia 2017

Wakacyjne wspomnienia Mamy Żuka c.d.

Podczas wspólnego pobytu tu i tam, okazało się, że Dziki-Rusałka czaruje czas... Co zerknie na jakiś czasomierz, to było: yyy... i 33 minuty. 14.33 , 20.33 , esemes z Grenlandii 02.33...
Nawet jak brało się Adzika z zaskoczenia pytaniem która godzina, to zawsze było to 33... Taka dodatkowa atrakcja turystyczna Mamy Żuka... ;-)
Poprzedni wpis zakończył się deszczowym powrotem. 
Wyjechałyśmy przed południem, w pięknym słońcu na wizytę w Zyndranowej, gdzie znajduje się min. Skansen - Muzeum Kultury Łemkowskiej. Smaczku temu Muzeum nadaje to że młody człowiek, który nas oprowadzał jest czwartym pokoleniem "właścicieli" przybytku. Jego pradziad był "pisarzem" wioskowym, miał więc pokaźną chałupę w centrum ówczesnej wsi. Tam też mieszkał później dziadek z babcią i urodził się ojciec naszego przewodnika. Tenże (ojciec), dopiero po wybudowaniu "nowoczesnego"(brzydkiego) domu - urządził Skansen. Są tam zgromadzone nie tylko zabytki kultury łemkowskiej, ale również dokumenty oraz zdjęcia dotyczące działań wojennych i powojennych na tamtych terenach. Kilka zdjęć:

Wchodzimy

Widok z pozycji...małego młyna

Widok z pozycji naszych "koników"

Karczma

Chata główna od frontu

Chata główna od tyłu

Kuźnia

W kuźni

Ubranka i  coś na niemowlę

Zdjęcia rodzinne i nie tylko

Zdjęcia cerkwi, która już nie istnieje

Ubranko reprezentacyjne

Dalszy ciąg ubranek

Pamiątki dotyczące w/w cerkwi...

Pomieszczenie gospodarcze

Przy piecu...

"Sypialnia" tzw. komora

Przy stole w kuchni

Miejsce pracy Pisarza

Komora dla hobbysty.... ;-)
Jest wiele zdjęć z tego miejsca, ale są też inne miejsca, które Mama Żuka odwiedziła,więc...
W okolicy znajduje się też Karczma Żydowska, (muzeum było zamknięte), cerkiew współczesna... nieinteresująca i Urokliwy cmentarzyk (o ile cmentarz może być urokliwy).


Innego dnia, Banda Czworga, odbyła wycieczkę samochodowo- pieszą do Słowacji. Celem były ruiny zamku w Zborovie. Cel został osiągnięty.

Wyraźna wskazówka

Informacyjna tablica

Zamek w remoncie

A pogoda piękna tego dnia była

I jeszcze tylko jedna wycieczka... Ta, o której Mama Żuka myślała cały czas wybierając się na Żukowszczyznę. Bowiem obok tejże przebiega żółty szlak na Baranie. Przepisuję bezczelnie od Cioci Wiki:
Baranie - szczyt w Beskidzie Niskim (754 m n.p.m.), w pasmie Beskidu Dukielskiego. Do jesieni na jej szczycie znajdowała się wieża obserwacyjna (stalowa), zbudowana w czasie II wojny światowej przez Niemców. Konstrukcja runęła. W 2006 powstała wieża widokowa drewniana, którą wznieśli Słowacy. Z wieży przy sprzyjających warunkach można podziwiać Tatry, Bieszczady i Połoninę Równą.
Wieży nie zdobyły Żuczkowe, wieża trzeszczała niebezpiecznie, a wszędzie była mgła...

Wbrew pozorom - pod górę... prawie u celu

Cel osiągnięty

Wieża... strach patrzeć na nią...

Temat na obrazek?

A w ogóle zaczęło się od suchej żaby

Dziki-Rusałka-Leśna odpoczywa
Cel został osiągnięty :-)
A wieczorkiem Gospodarze Starej Szkoły urządzili "prawdziwne" ognisko z pieczonymi kiełbaskami i kartofelkami z gorącego popiołu. Było to ognisko pożegnalne...


Ale to nie były całe wakacje Mamy Żuka. Przed pobytem w Beskidzie Niskim był Kraków ( o czym wspominałam), a po Warszawa, gdzie mogłam uściskać przekochaną Joasię.  I pogadać o "starych polakach" z Piotrem zwanym w pewnych kręgach Bacą. I jeszcze kolejne kino, wernisaż, muzeum...
To były wspaniałe wakacje!

P.S. Prawie zapomniałabym o najważniejszym co było na Żukowszczyżnie: spokój i cisza. Ludzi spotkanych na szlaku czy w miejscach naszych wędrówek - policzyć można na palcach jednej reki. A przecież środek sezonu ... I to było cudowne :-)


Zimowy spacer

  Zimowy spacer - Nie bój się kochanie pomogę przejść ci przez ten krawężnik - Tak Wiem Zawsze mogę liczyć na ciebie - Ile lat jesteśmy raze...