środa, 19 lutego 2020

Mysia przyjaźń

Był sierpień 2017 
Wówczas mysz próbowała zadomowić się u mnie po raz pierwszy. W sypialni. Nie mając tam ani wiktu, ani opierunku, próbowała w kuchni. Też jej nie wyszło. Przyszedł pan ze spółdzielni, zostawił dwa "trujące domki"... i mysz spakowała plecaczek i sobie poszła. Na taras. 
Pisałam o tym TU zamieszczając taki portret myszy:

Sierpień 2018 
Lubię wracać do domu. N.p. z jakiś wakacji. Ale nie lubię gdy powraca mysz. Tym razem zrezygnowała z sypialni, próbując zainstalować się w pracowni, skąd tylko kilka kroków/skrobnięć/skoków/tuptów do kuchni. Porozstawiałam łapki, (sąsiad śmiał się, że chcę wykarmić wszystkie gryzonie na osiedlu, gdy zobaczył ilość serka w łapce). Mysz zresztą była wykształcona i zjadała serek z łapki, bez ryzyka śmierci... Ale pewnego ranka zobaczyłam kromkę chleba w moim chlebowniku... Dla mnie prawie nic nie zostało... No to się zeźliłam okrutnie. Upolowałam mysz chlebownikiem, wyrzucając jego zawartość (mysz i chleb pozostały), na dach przy moim tarasie.
Mysz nie powróciła tej jesieni...

fruwająca zawartość chlebownika 

Sierpień 2019
Jestem po operacji czegoś tam. Polegujemy z Anią na kanapie przed telewizorem. Coś gdzieś skrobie. Po chwili widzę wyraźnie mysz, która chyłkiem przebiega pod murkiem kuchennym w kierunku balkonu.
Taki dialog:
- Aniu, mamy kumpelę do stołu. Widziałam właśnie mysz...
- Dasiu, ty już dziś nie pijesz...
Nie zabolało mnie specjalnie, bo właśnie skończył się napój bogów czerwony, który sączyłyśmy przez dwa wieczory.
Rano pokazałam palcem ślady po myszy. Ania dalej była sceptyczna, ale dzielnie wyjęła odkurzacz. Kiedy po dwóch tygodniach opieki nad cioteczką wyjechała, wymyłam szafki w kuchni. Drugiego dnia, kąty w pracowni. Wykończona, (bo przecież dwa tygodnie byczyłam się na kanapie, która wyssała moje siły), zaległam na poduchach i pod kocykiem. Na stoliku, pod ręką kawałki serka i kiełbaski, czyli "śnupki" telewizyjne. I nagle patrzę, idzie ta szara zdzira z siekaczami, PO KANAPIE, w kierunku mojego talerzyka ze śnupkami. Odezwałam się do niej po niderlandzku ,(w końcu to niderlandzka mysz), spojrzałyśmy sobie głęboko w oczy, po czym myknęła. 

Spotkanie przy serze

Na drugi dzień zasiadłam do lapka. Znalazłam i kupiłam dwa urządzenia do odstraszania myszy dźwiękiem. Działają! Od jesieni zeszłego roku nie mam myszy W DOMU. Nabyłam się jednak obsesji sprzątania, zbierania okruchów i natychmiastowego mycia naczyń. Kiedy właśnie obsesja zaczęła mi przechodzić
i poczułam smak życia "bezmysznego"... :
Luty 2020 
Po przeżytych tajfunach, wyszłam na mój dachowy taras, by rozeznać szkody i posprzątać bałagan po wichrach. Patrzę i oczom nie wierzę w donicach z różami, iglakiem i wśród wychodzących tulipanków - dziury. Ziemia wykopana wala się tu i ówdzie. Przypominam, że mieszkam na trzecim piętrze, więc kret nie wchodzi w rachubę ;-). Mysz polna lub nornik jakiś... Idę jutro sadzić czosnek. Słyszałam też, że można nasiusiać do takiej wykopanej dziurki i też pomaga... Ale w różach to ja ryzykować nie będę... ;-)
No i co? Czy mogę liczyć już tylko na mysią miłość?
Tak. W związku z tym, nabyłam sobie mysz do przytulania :-)

Mysz do przytulania w złożeniu

Mysz do przytulania w rozłożeniu (albo w całej rozciągłości)



wtorek, 4 lutego 2020

Krykloczek romantyczny

To miał być szkic do obrazka w kolorach. Ale... stwierdziłam, że (póki co), zostanie krykloczkiem. I tyle. I nie ma co ze mną dyskutować, bo działania "na siłę", z reguły są niewypałem.
A wyobraźnią mą poruszył Pan Liryk1. 

Każdy kwiat ma duszę, każda dusza jest kwiatem...

Każdy kwiat ma duszę
Każda dusza jest kwiatem
Owocem słodkim
Lub cierpkim
O kuszącym zapachu

Każdy krzak
I każde drzewo ma serce
I po twoją 
I po moją duszę
Wyciągają ramiona nocą
Unosząc
Bądź czule i opiekuńczo
Bądź uściskiem szaleńca
Biorąc jak własność
Ukochaną od wieków

Wiatr sprzyja
Kołysze w tych ramionach
Lub zabiera z nich
Porzucając w kwiatach
Które dusze mają łąką pachnące

I tak to
Dusze
Kwiaty
Serca
Tańczą swe tango 
Na łące życia


niedziela, 2 lutego 2020

Trzeba zabić tę...." belejaką" zimę...

Przypuszczam, że nie tylko ja mam dość tego czegoś co nas otacza, udając jakąś tam porę roku. Nie ma żadnej pory roku... Jest jakaś mieszanka wiatru z deszczem, w temperaturze powyżej 10 stopni i z chwilowym błyskiem słońca, które wali po oczach, (jakby w ostatnich drgawkach agonii)...
   Więc ja się buntuję 
         i zazieleniam
             i pączkuję
                i rozkwitam
                    moim
                       wiosennym drzewkiem na płótnie malowanym 💚

wiosenne drzewko



"Upadłe madonny" oraz "chłopczyk ze sfilcowanym psem"

  A kuku... Jestem, żyję i mam się całkiem nieźle, (jak na ryczącą siedemdziesiątkę)... Dzieje się wiele, a że tempo działalności różnej zwa...