poniedziałek, 20 lipca 2020

Co robię gdy nie maluję i nie bloguję... (czyli niecodzienna codzienność Żukowej Mamy)


Kiedy nazbierało się zadań urzędowych i papierów do wydrukowania i do skopiowania, padła moja około dziesięcioletnia drukarka, p.t. Brother...
A zadania poważne. Bowiem:

1. Robię za tłumacza i księgowego sąsiadce Polce, która ani be, ani me...

2. Przygotowuję się do tutejszej emerytury, a więc należy skopiować i wydrukować wiele, wiele dokumentów.

Zamówiłam więc nową śliczną drukarkę wielofunkcyjną i w dodatku z WIFI.  
Przyszła z przeszło tygodniowym opóźnieniem. Instalacja drukarki trwała "zaledwie" 3 godziny... Trwałoby pewno pół, gdybym od razu zauważyła, że w tabeli do drukowania jest wpisana stara drukarka...
No bo tak to bywa z Żukową Mamą... Jednego dnia jest genialna a innego... genialna inaczej...
Ale w końcu zabrałam się ostro do roboty. Na pierwszy rzut poszła oczywiście koleżanka co to ani be ani me. Żeby mnie już nie nachodziła i nie nadzwaniała...

Ad. 1:

Dasia i Reginka czerwonousta

Gdy sąsiadka sobie poszła, wysłała gdzie należy, zabrałam się za robotę moją.

Ad. 2:

Dasia w ciszy i tylko ze sobą...

Dasia układająca papiery na miejsce, a nawet lepiej niż były...

To nie wszystko co zajmowało mi czas. Moja Psiółka Dora, nabawiwszy się problemów, tu na emigracji, potrzebuje wsparcia, wysłuchania czy innej pomocy o charakterze bardziej mentalnym niż wykonawczym. Więc jestem.

----------------------------------------

I  tu zaczyna się druga część dzisiejszej opowieści. Ta relacja jest jednak krew w żyłach mrożąca i czytelników wrażliwych, oraz o słabym sercu uprasza się o opuszczenie lokalu.
A było tak:

Wyjaśnienie obrazka:
Dora ma psa labradora w czarnym kolorze o imieniu Roki. Roki jest kochanym nufnolem, który uwielbia dobrych ludzi, koty, małe pieski i.t.d. Jego łagodność i absolutny brak agresji zupełnie nie idzie w parze z wyglądem. 
Dora jedzie na wakacje pod koniec miesiąca. Zgodziłam się przygarnąć nufnola na dwa tygodnie. W minioną sobotę, po raz kolejny byłam u nich, by "nauczyć się" wyprowadzać na spacer dużego psa... W pobliskim lasku nastąpiła niepożądana konfrontacja. Gdzieś zza krzaków, niespodziewanie i nagle wybiegł spory pies, rasy wyżeł (czy coś) i bez ostrzeżenia napadł na Rokiego. Wpiął mu się w podgardle i za cholerę nie można go było wypiąć... Tarzaliśmy się w czwórkę po igliwiu na leśnej ścieżce, walcząc na śmierć i życie... aż w końcu właścicielka mordercy zawołała go... Dobre 5 min stała ona oraz jeszcze jeden facet i patrzyli spokojnie. W takich wypadkach nie lubię  "niderlanczyków"...
Po powrocie do domu nastąpiła obdukcja ciał. Roki, na szczęście, ma w dwóch miejscach wyżarte futro, z jedną maleńką ranką na karku. Dora była tylko wytarzana w piachu z igliwiem, a ja oprócz tego co Dora, mam lekko chapsnięty palec, którym najlepiej dłubie się w nosie. I to nie wiem przez kogo. Wszyscy troje byliśmy w szoku.  
No i co. No i chcę do domu. Patrzę a mój rower ma flak tylni. Pompowanie nie pomogło... Telefon do Kapitana Josa. Natychmiastowa reakcja pozytywna. I nie dość, że zabrał z rowerem, to jeszcze zahaczyliśmy o lody... A dziś rower już
 naprawiony. Ja to mam jednak szczęście :-)...

"Po przejściach" najlepsze są lody...

Nufnol kochany Roki



sobota, 4 lipca 2020

"Rozpłakane drzewo", czyli ostatnia faza "przelewanego eksperymentu".

Ten eerste:
Do takiej paprzącej techniki należy mieć prawdziwą pracownię, minimum 50 m2, ubranko ochronne całościowe i odpowiednią ilość "inspiracji" w wersji płynnej - by starczyło na czas odizolowania od świata w celu całkowitego oddawania się pracy twórczej. Nie mam. Tzn. chodzi głównie o tę przestrzeń, bowiem większość mojej garderoby nadaje się znakomicie do wszelkiej brudnej roboty... a "inspiracje" można zawsze zmagazynować...
Ten tweede:
Lubię malarstwo figuralne, które coś przedstawia, choćby mniej więcej. I w tej "ostatniej fazie" eksperymentu też próbowałam "wywołać" drzewo. Rozpłakało się z bólu tworzenia chyba 😉.

Rozpłakane drzewo

Tak więc nie posiadając odpowiednich warunków do przelewania (co za artystka ze mnie...), powracam do olejnych farb. A zadanie mam olbrzymie... 140 x 120... I czas do Bożego Narodzenia... 😍


niedziela, 21 czerwca 2020

Z cyklu: Codzienne/niecodzienne przygody Żukowej Mamy.

Podtytuł:
BIEG Z PRZESZKODAMI PO DACHU...

Jak (być może), pamiętają moi ukochani czytacze, mieszkam na dachu. A raczej mój "ogródek" usytuowany jest na dachu drugiego piętra, a reszta salonów jest piętrem trzecim. Mam więc swój dach, który dzielę z moją ulubioną sąsiadką.
Wygląda to tak...:

Bardzo prawy fragment tarasu Żukowej Mamy i w tle płotek sąsiadki Ani.
Po dachu nie można łazić... za to przestrzeń wokół jest superowska.

Jak ma się ulubioną sąsiadkę, to wiadomo, że dzieli się z nią ciastkiem, torcikiem czy innym zakazanym (dla tyjących starszych pań) owocem... A później oddaje się talerzyki. 
No i sobotni standard: pootwierane okna i balkony, suszy się pościel, wietrzą poduchy.
No i następny standard: puk, puk (to Ani z talerzykiem), otwieram drzwi - drzwi Ani się zatrzaskują. Klucz w środku, w drzwiach. Na korytarzu zostaje kobitka, (z talerzykiem w dłoni), tuż przed operacją wymiany biodra i z ręką na temblaku. Po chwili konsternacji obie zaczynamy się chichać. Doszła trzecia starsza pani, z zapasowym kluczem od Ani mieszkania, który to klucz w tym momencie okazał się rozwiązaniem... "do dudy". Wiecie o co mi chodzi.
No i tu nastąpił ten "bieg z przeszkodami" Żukowej Mamy. Standard taki, (ponieważ onegdaj bywało, że Ż.M. wykonywała ten bieg w odwrotnym kierunku).

"Bieg" z przeszkodami. I znowu nikt nie filmował...

Drzwi zostały otwarte. Żukowa Mama zyskała nowe miano: Angel, a wszystkie trzy starsze panie, stwierdziły gromadnie, że zasłużyły sobie na kieliszek wina, naleweczki, albo innej kawusi... 
Co to jednak nie robi z człowiekiem wzrost adrenaliny...
Bowiem jeszcze kilka dni temu siedziałam w mojej "czarnej chmurze"...

.........

A tu, jak mnie wzięło, to nie tylko łóżko świeżutko odziałam, ale wysprzątałam dokładnie salony, nawet podłoga wymyta... A wieczorkiem przemeblowałam "gródek".... I zaczęłam nowy, przelewany obrazek 😁🎨. No po prostu, jestem niemożliwa. I w dodatku anioł... ;-).

Lewa strona

Przyszłe wino w towarzystwie...

Trochę cienia, nie tylko dla róż

Róża wśród traw


sobota, 13 czerwca 2020

Z pamiętnika Żukowej Mamy (część któraś tam)

Po trzytygodniowej kwarantannie domowej, antybiotykiem i innymi zaleceniami Ładnego Doktorka, Żukowa Mama wyruszyła w teren. Przedtem, naturalnie, przetestowana została koronowo. Test wyraził się negatywnie, więc tym bardziej wyjście było wskazane. Pomijając fakt, że "nie miała się w co ubrać", bo gabaryty... nie, nie, ciuchy nie wiadomo czemu poskurczały się w praniu, szczególnie w pasie - stwierdziła, że należy zrobić afspraak u fryzjera. No bo eksperymenty z przetrzymaniem do włosków "doramiennych"nie dały pożądanych rezultatów. Pięć piór na głowie wyglądało nadal jakby piorun w szczypiorek trafił nieodwracalnie. Efekty? No...:

Gdyby komuś nie udało się odczytać opisów:
1. i 2. - Dasia z palemką i z gówienkiem  oraz obwiesiami,
3. - Dagmarka z Irokezem (przerysowanym) i obwiesiami,
4. Dagmarzysko z "końskim ogonkiem" czy inna ćwierćkitką i obwiesiami.
Wkurzona Dag.. z naleśnikiem i obwiesiami
Wyjście było mało udane. W pobliskim markecie kolejka przed sklepem po wózki, więc poszło się do sklepu BIO, bez ludzi i za podwójną cenę. A dwa okoliczne salony fryzjerskie były zamknięte, bo poniedziałek... Wróciło się więc do domu. W łazience odgrzebało się nożyczki do zadań specjalnych i dokonało się cięcia "na boba". Efekty poniżej. Tyłu nie będę pokazywać... bo nie...
Biologiczne wino otwarło się po cięciu, (żeby nie było, iż cięło się po spożyciu..)



czwartek, 11 czerwca 2020

Żukowej Mamy zabawy farbami.

Od jakiegoś czasu, Żukowa Mama, "wgryzała się" w technikę ekspresyjną, polegającą na polewaniu farby farbą. Fascynacja trwała od kilkunastu miesięcy, ale po pierwszych, nieudanych próbach została odłożona na czas nieokreślony. 
Aż nadeszła prowokacja z internetu, gdzie jeden Pan Artysta przedstawiał swoje przepiękne, gwiezdne obrazy.
Żukowa Mama oczarowana została ponownie.
Oto eksperymentowanie Ż. Mamy z nową techniką. Prace są małe. Ż. M. bawi się, próbując "przelewać" z zamysłem :-)

Do lata idę...

Złote myśli

Burza

Dwie łzy

Dodam jeszcze tylko, że do powstania drobnych strukturek i bąbelków, potrzebna jest opalarka. Wykończywszy zapalarkę do świeczek pożaliłam się ulubionemu sąsiadowi. A on, wzniósł palec wskazujący do nieba, wstał z krzesła, poszedł do swojej tajnej szafki ze wszystkim i przyniósł mi takie cudo:


Kapitan Jos już wielokrotnie "uratował mi życie". Ale wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić....


niedziela, 7 czerwca 2020

Wspomnienie

Renia - 25-05-1950 / 07-06-2018

Reniuchna: z mamą, z ciocią Jolą, z Dasią, w szkole (1-maja), w futerku i wogrodzie "na zadku"

Wiem
Że miałaś szczęśliwe chwile
Choć odpychałaś je
Odganiałaś jak uporczywe muchy
Twoje chwile szczęścia z książkami
Z podróżami
Pociągiem
Samolotem
Statkiem
I te
Nigdy nieodbyte podróże...

Renia: z Dasią i Mirusią, z piłką "morską", z przeszłością...

Topiłaś swoje szczęśliwe chwile
W rzekach zapomnienia
Puszczałaś z dymem
A one wciąż czepiały się Twojej bluzki
Zdejmowałaś je z siebie
Jakbyś bała się
Że zaburzą Twoje patrzenie na świat...

Renia blondynka i Renia w rudych odcieniach (Laska Nebeska zresztą)
I jeszcze Renia w Niderlandii, w "siwym" już wydaniu Żukowej Mamy.



Zapalmy świeczkę... 


poniedziałek, 18 maja 2020

"Trojaczki" Żukowej Mamy.


Po kolejnej niemocy, Żukowa Mama ruszyła z ciepłego legowiska, postanawiając namalować choćby coś maleńkiego. Zapachowo wyeliminowane zostały farby olejne. Poszły w ruch akryle i małe pędzelki. Podłoże malarskie w kształcie serca... No cóż, czyż nie należy mi się trochę "słodkości" w tęsknocie? 

Moje niebieskie serce

Moje serce jest niebieskie
Moje serce tłem jest najpiękniejszym
Kolor mojego serca
Pachnie słońcem
Pachnie miłością
Każda ukochana twarz
Wklejona jest trwale
W moje niebieskie serce...

Takie tam smędzenie... (z potrzeby serca 😘)

POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...