sobota, 15 września 2018

Schyłek epoki półpaśca skubanego.

Mam taką nadzieję... Że opuszcza mnie on - pozostawiając za sobą spustoszenie fizyczne i emocjonalne...

Jestem na etapie dostrzegania... 😊 oraz wymyślania nowych projektów 😊, do realizacji których jeszcze daleka droga... 😕.
Dostrzegłszy więc to i owo w mieszkaniu moim, oraz mając dzień lepszy z chwilowym przypływem energii - pogoniłam pająki. Następnie postanowiłam, że Pedro też będzie miał czyściutko. On też był chory, tuż przed atakiem półpaśca na mnie. Ma teraz problemy z orientacją i fruwaniem. Tak więc z wolnego, pokojowego ptaszka, stał się ptaszkiem klatkowym...
Chcąc mu dokładniej posprzątać, to po wyjęciu szuflady, użyłam rury odkurzacza by usunąć resztki i piórka z kątków... Wszystkie piórka... ↓


Tors dumny mu się nie zmieścił... tak się nadął...
Szybko wyłączyłam odkurzacz i Pedro "wypluł się" szczęśliwie do klatki... Tak, wiem, wiem. Wyrok w zawieszeniu na pięć lat dla mnie, za nieumyślną próbę wessania/zamordowania niewinnego ptaszka. Ale to wszystko wina półpaśca... Pedro nie odzywał się do mnie tego dnia, a nawet krzywo patrzył. Ale że ptaszek mój ma mały móżdżek, to do rana zapomniał o przygodzie z rurą.

Następny etap, to włączanie myślenia czasem... Co raz dłuższe bowiem są okresy bólu umiarkowanego :-). 

Przybyła jednak w chorobie refleksja dotkliwa: ogromne poczucie samotności. Bezradność w bólu, niemoc dotknięcia, przytulenia się... I takie tam drobiazgi jak brak mleka w lodówce...

Ale wracam powoli by żyć :-). Renia zawsze mówiła, żem silna kobita. Nie mogę jej zawieść ;-).



piątek, 17 sierpnia 2018

Zryw energii kreatywnej, czyli Dasia szaleje w ...sypialni.

Po przerwie stagnacyjnej spowodowanej gromadnym napadem negatywnych przypadków losowych, postanowiłam ruszyć jestestwo z "foteladozbijaniabąków". Tak, żeby bolało. Żeby ból fizyczny zatłukł choć na czas jakieś różne inne bóle plątające się głównie  po horyzontach dumania.
Udało się. Boooli...
Ale do brzegu: przemalowałam sypialnię. Rok temu strzeliłam sobie tam niebowy kolor ścian, co prawie od razu mnie wkurzało, a z czasem gryzło mi się z podłogą i pozostałą aranżacją. Aranżacja też się nie sprawdziła. Źle spało się na łóżku pod ścianą... Męczyłam się tak rok. 
I w końcu nadszedł ten dzień...
Kolor ścian wyszedł kremowy, czy coś, w każdym razie bardzo neutralny i jasny.
Rok temu miałam Renię w charakterze pomagiera siłowego, oraz mysz, która była głównym powodem pospiesznego remontu sypialni, (czyt. Safari). W tym roku wszystko zrobiłam SAMA! , a myszka pojawiła się już po remoncie, (m.i.n. na żerdzi Petra z dzwonkami).
Najgorzej było z szafą... Dopóki mogłam odpychać ją pupą, wspierając się o ścianę - szło. Ale na zakręcie brakło ściany. Sąsiad na wakacjach. Już myślałam, że będę rozkręcać. Ale po kolejnej próbie - drgnęła! Przesunęłam ją metodą ramienną.

Centymetr po centymetrze...
Nie ruszyłam jedynie regału z książkami. Obmalowałam go elegancko... Nowa aranżacja nie wymagała ruszenia, a na łóżku w nowym miejscu śpi się świetnie. 
No to kilka fotek:

Widok od drzwi (za którymi jest w/w szafa).

Po drugiej stronie

Biblioteka Niepubliczna, (głównie niderlandzkie wydania).

Skromny Dział Polski Biblioteki Niepublicznej.

Szafa z kryształowym lustrem, (tylko mi tu nie prychać ze śmiechu - to poważna robota była).

Kilka detali. Nareszcie wykorzystałam dawno temu zrobioną narzutę, obszywając nią wezgłówek łóżka i narzucając na fotelik.


Fotelik ma bardzo tajną skrytkę w siedzeniu (a nie pokażę!)

Lampka - czytaczka

Haczyki na szafie

Czytam aktualnie "do poduszki".

Powyższa akcja nastąpiła w minioną sobotę i niedzielę. Poniedziałek i wtorek regenerowałam się, a w środę postanowiłam wynieść do piwnicy poskładane w pomieszczeniu gospodarczym materiały malarskie. "Sprzątanie" zakończyło się katastrofą... W szafce piwnicznej wylało mi się kubełko niebowej farby, która spłynęła po szufladach na podłogę... A w czasie gdy walczyłam zbierając ją, przewróciła się moja torba na kółkach, gdzie znajdowała się jeszcze nie wyjęta farba kremowa... Torba jest do wyrzucenia. A resztą zajmę się jak dobrze wyschnie, by dało się pozbierać nie paprząc wszystkiego w koło. Kładę tę katastrofę na karb moich "siajmiatych" rąk, które tracą czucie, nie domykając, upuszczając i nie współpracując ze mną, szczególnie wówczas, gdy są mi niezwykle potrzebne. 

Ale i tak cieszę się, że jeszcze coś mogę, że świat się jeszcze nie zawalił, a ja jestem z Wami 4 lata!






niedziela, 15 lipca 2018

Na jeżynach...

Wyszłam dziś z domu...
A jako że w moich regionach nadal tropiki, (ponoć jeszcze dwa do trzech dni), przyoblekłam się w "worek na ziemniaki" nr. 3, w kolorze czarnym, sięgający ledwie kolanek. Na jeszcze nie opuchnięte pęciny, zapięłam bardzo sportowe sandałki, przystosowane do wędrówek, niekoniecznie w ulicznych warunkach.









Zabierając ze sobą pudełko po 1/2 kilo lodów, wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana do penetracji plantacji jeżyn, którą onegdaj odkryłam na obrzeżach mego osiedla.
Błąd. Należało włożyć długie spodnie, bluzkę z długim bardzo rękawem, buty za kostkę (trapery), oraz rękawiczki płócienne...
No ale upał zaatakował umysł.


Rezultat zbiorów był jednak balsamem na rany kłute i drapane. 60 dkg jeżyn w półkilowym pudełku po lodach - trochę mnie zaskoczyło ;-). Dziś na obiad miałam jeżynową zapiekankę z owsiankową posypką. Satysfakcja podwójna, bo nareszcie mi się coś chciało... :-).

Przed "twórczością" kulinarną.

W towarzystwie herbatki.

Zanim doszło jednak do konsumpcji, obmyłam moje upocone i podrapane w jeżynach ciałko, konstatując, że miałam dużo szczęścia, bo żaden kleszcz mi się nie przyplątał. Widać w upały do norek się pochowały ;-).
Za kilka dni "pójdę w las" już lepiej przygotowana. Bowiem nabrałam ochoty na jakąś przetwórczość konfiturową, ale bez pestek jeżynowych.
Póki co, "liżę rany" wśród moich róż, (w pewnej odległości jednak od tych piękności z kolcami) ;-).

Rozpoczęło się drugie kwitnienie

I jeszcze jedno zdjęcie-meldunek: Petro (mój niebieski ptaszek), nadal mnie ignoruje, obsrywając namiętnie jeden z moich dzwonków...

Petro na żerdzi z dzwonkami.




środa, 27 czerwca 2018

Jestem

W chmurach...

Otwieram oczy
Świat nie stanął
Kula się toczy
Dzieci do szkoły
Gdzieś gra muzyka
A ból nie znika...



Jeszcze trochę... Powoli bardzo wracam. Jeszcze mi się nie chce, jeszcze nie mam planów i idei na budowanie nowej przestrzeni wokół mnie. Ale bywam tu i ówdzie :-). Czasem coś zjem, czasem coś wypiję i wystawię kolana do słońca :-). Polecam się łaskawej pamięci ;-). 


piątek, 8 czerwca 2018

JEJ PORTRET

Renia, (25-05-1950 --- 07-06-2018)

Byłaś moją inspiracją
I moją błękitną fazą.

Nie zadawałaś się z dzieciakami
Ale rzucałaś się na każdego z pazurami
Kto chciałby mi krzywdę zrobić.

A ja
Nie rozumiałam
Jak można czytać z latarką pod kołdrą
I dlaczego prasujesz lewą ręką

I ja 
Już wówczas 
Malowałam w myślach
Twoje portrety

Piękna moja
Zawsze tyle buntu
Tyle ochoty do dyskusji 
W sobie miałaś
I Tyle miłości
Której okazywanie było tak trudne

Piękna moja
Tyle energii
Tyle ciekawości świata 
W sobie miałaś
I tyle mądrości dla innych
A dla siebie budowanie schodów

Piękna moja
Przytulam Cię całym sercem
Do kwiatów w naszym ogrodzie
I wiesz przecież
Jesteś na stałe w moim pokoju nad światem



środa, 6 czerwca 2018

Wsparcie...

Prośba ogromna...
Trzymajcie kciuki za moją BigZus.
Jej płuca nie chcą współpracować z ochotą na życie i radością dyskusji...
Przyjmujemy każdą drobinkę dobrej energii.

wtorek, 29 maja 2018

Rozmowy Mamy Żuka

Dla Mateusza (ur. 29. 05)


Patrzę na ciebie i nie wierzę...
Wciąż w umyśle moim mały żuczek
Co w trawie leży
Liczy mrówcze ładunki
Przęsełka gąsienic
Listeczki tej trawy po lewej stronie
Ledwo na papuśnych nóżkach stanąłeś
Biegniesz wciąż
I nie tylko przed siebie
Ileż to już kilometrów poznawczych
Broda ci rośnie
Grzywka siwieje
Żucze poczynania
Czasem wciąż w sferze przemyśleń
Czasem już w sferze osiągnięć
Zdobyte góry
Przepłynięte morza
Lecz jeszcze tyle krain niezdobytych
I lasów
Kula gnoju którą toczysz
Obrasta w obrazki w kamerze
W klucze do nowego domu
W części do "Dyskoteki"
W firanki do tracka
W ciekawostki ze świata
W doświadczenia najważniejsze
Patrzę na ciebie i nie wierze...

Kolaż Żuczkowy

Następny solenizant... A tak w ogóle, to znowu przeleciał przez moje gniazdo, (z piątku na sobotę). Było superowo. Taki tajfun w gnieździe osiadłej na nudnych laurach Mamy Żuka, bardzo dobrze robi na krążenie krwi. No i na menu na stole 😋.

Szparagi (z dodatkami)

Bef, który rozpływał się w ustach (tez z fasolką bo już była obrana)



POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...