wtorek, 25 kwietnia 2017

O tym, jak Mama Żuka wybrała się za morze, (część pierwsza)

Na podróż samolotową Mama Żuka włożyła pancerzyk w kratkę. Wygodne "kopytka" na czułki dolne, umożliwiające swobodne człapanie po angielskich ulicach i parkach - spisały się całkiem nieźle (tylko jeden odcisk). 
M. Ż. odleciała wieczorem. Widok z okna samolotu oczarował ją niewymownie. Światełka w dole zasugerowały wewnętrzną budowę komputera, na której wszystkie elementy/ciki przymocowano do płytek (czasem nieregularnych), za pomocą świetlistego żelu. A morze pomiędzy lądami było niedużą plamą po rozlanej herbacie. Mama Żuka nie zdążyła się zdrzemnąć. Samolot wylądował i .... zaczęła się prawdziwa podróż. Setkami schodów, korytarzy i pociągiem... I znowu korytarze, jakaś winda i nareszcie! Jest wyjście z lotniska! I jest Żuk Pierworodny! Co za ulga.

Podróż do domku w Rushden była emocjonująca opowieściami,
zapytankami i odpowiadankami. Bo można godzinami rozmawiać telefonicznie czy "skypowo", ale dotyk, uśmiech czy łza w oku, to przecież inna bajka. Prawdziwa bajka. Nawet gdy Żuk J. siedzi za kierownicą po prawej stronie (!)....

W domku czekała Żuczkowa z pychotami, czyli przedświąteczną kolacją. Tego wieczoru i nocy, jadła, napoju czerwonego i procentowego oraz gadania, końca by nie było....gdyby nie to, że zaplanowana była jutro (dzisiaj? wtedy), wycieczka do Birmingham. 
Pogoda tego dnia była pod psem, (nie obrażając psa). Taka londyńska...


Uliczkami się zaczęło...

Pierwsza fascynacja: budki telefoniczne, śmieszne taksówki i próba samobójcza pod piętrusem.

Muzeum Narodowe i jego okolice

Przecudne kontrasty: omszała katedra i super nowoczesna zabudowa

I inne kontrasty...- urokliwa uliczka, grajek na wszystkim, polski akcent i....z boku...

Na pizze do galerii handlowej - prawie zwodzonym mostem...

Rogacizna w Birmingham: Byk, Koziorożec i Złoty Cielec. Fotografował Baran

Mama Żuka w Birmingham
Ciąg dalszy oczywiście nastąpi :-) o innych atrakcjach turystycznych i nie tylko Mamy Żuka w Anglii.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Poranne wieści z tarasu

W nocy padało. "Mój" dach jeszcze mokry, a na tulipanach i nowych listkach róż  kropelki błyszczą w przedpołudniowym słońcu. Łykam codzienne i te dodatkowe tabletki, wkładam ciemne okulary - i czekam aż przejdzie atak migreny. Gdy przechodzi tupanie w prawej skroni i mdłości, robię kilka zdjęć na tarasie. 

Tulipanki jeszcze zamknięte, lecz gdy im przygrzeje otworzą się do słońca.

Całościowo z lewej

Detalicznie w różach

I jabłoneczka w detalicznym towarzystwie :-)

I taka niespodzianka.  Po poprzednim mieszkańcu mojego apartamentu została (wśród innych rzeczy, które "odziedziczyłam"), budka dla ptaszka. Zeszłej wiosny, kiedy się organizowałam, schowana była pod stołem ogrodowym. Gdy w tym roku porządkowałam taras, powiesiłam ją na poprzednie miejsce. I oto mam ptaszka! Wykorzystałam zdjęcie z internetu, bo jest bardzo płochliwy. A uwija się dzielnie moszcząc gniazdko. Zastanawiam się tylko jak on to robi, że piękne trele wydaje z jakimś kłapciem, piórkiem czy żdżbłem trawy w dziobie... Dziś rano był w towarzystwie. Pewno pokazywał swojej kobiecie gdzie ma wkrótce wysiadywać :-)
De koolmees - bogatka

Domek mojego ptaszka
I tak, mieszkając na trzecim piętrze, mam swój dach, swój "prawie ogródek" i swojego ptaszka :-)

środa, 29 marca 2017

Wycieczka w trampkach po moim mieście.

Jest cudne. To moje miasto Roermond. Wiem, wiem, świeciło słońce, temperatura około 20 stopni, lekki, ciepły wietrzyk. To i wszystko wydaje się cudne. Ale przeżywałam wczoraj TĘ cudność po raz drugi po wielu, wielu latach. Po raz pierwszy, jakieś 15 lat temu, gdy moje życie tutaj nie było jeszcze zdominowane przez zdobywanie, zagnieżdżanie się i zapuszczanie korzeni. Kiedy byłam jeszcze na swoistych "wakacjach". (Tak myśleli ci co zostali w kraju i czekali co/ile będzie dalej). A te i inne refleksje przyszły podczas spaceru. Bo też zaczęłam od rejonu gdzie robiąc karierę schoonmaakster (poetswrouw czyli sprzątaczka), awansowałam na afwasmachine (zmywarka do naczyń) i hulpkok (pomoc kucharza). Później omijałam te tereny szerokim łukiem... A są piękne. 
Zaczęłam od "bulwarów" rzeki Roer. Roer płynie sobie w Niemczech, Belgii i Holandii. Tuż przy ścisłym centrum, po jej obu brzegach, są promenady z kafejkami, restauracjami i hotelikami. Wiele się nie zmieniło. Ot, nowa kamieniczka na miejscu tej starej, w której była mała grecka knajpka, jednostronny kierunek samochodów, nowa kostka na chodniku...


Nowy łabądziek

...i nowe rowery

Mostkiem przeszłam na drugą stronę rzeki, wchłaniając urodę odkrywanych miejsc.


Kapliczka św. Jakobusa
Zostawiam za sobą "tamten" brzeg

Po drugiej stronie...

Po drugiej stronie nawet chaszcze spotkałam przy "odnodze" rzeki Roer
...i widok tej samej wieży Kościoła widocznej na pierwszym zdjęciu

Jest to fragment wieży katedralnej Św. Krzysztofa. Budowę kościoła rzymsko-katolickiego rozpoczęto w 1410 roku, jako późnogotycką bazylikę. Od 1559 roku jest siedzibą biskupa okręgu limburskiego (katolicka decezja), a od 1661 - katedrą.

A oto zdjęcie katedry Św. Krzysztofa z właściwej strony, czyli od placu, od którego rozchodzą się oczywiście uliczki cztery :-)


I kafejki "wyszły" już na powietrze :-)

Po lewej budynek, gdzie bierze się ślub (a rozwód to już zupełnie gdzie indziej...).
Na górze zwieńczony wieżyczką z dzwonkami i figurkami (o 12-tej graja i fikają).
Ale zanim doszłam do placu Markt - byłam przy Mas, gdzie znajduje się port łódek i żaglówek. Tam już wkrótce też zacznie się ruch. Ale jeszcze w miarę spokojnie.


Naprzeciw łódek pomnik konika...morskiego(?)
Z Marktu poszłam sobie uliczką w prawo, taki deptak ze sklepami różnej maści, gdzie luksus miesza się ze zwyczajnością, gdzie nowoczesne domy są sprytnie wkomponowane w stare, zabytkowe kamieniczki.


Robione pod słońce ale podoba mi się...

Po lewej "garaż" rowerowy


I te detale...

jakaś zwyczajna brama

I doszłam do kultowego miejsca w Roermond. To plac, w centrum którego (prawie), stoi Musterkerk. Jeden z najważniejszych przykładów architektury romańskiej  w Niderlandach. 
Założycielem klasztoru cystersek (onze lieve Vrouwe Munsterkerk), był hrabia Gerard III van Gelre, a jego matka pierwszą przełożoną. Po francuskiej okupacji tego rejonu (w 1798 r. Francuzi zamknęli  kościół), wiele zmian architektonicznych dokonał Pierre Cuypers.



Prawie cała... z jednego boku

Trochę dalej z ogródkiem

Od tyłu z przejściem przez bramę

Od strony innej uliczki

Od strony pomnika Pierre Cuypers 

Zdjęcie zrobione z "kiosku"- podium, gdzie latem w weekendy grają różne kapele, przygrywając gościom okolicznych kafejek. Kiosk znajduje się od strony frontu kościoła.
Wróciłam do domu w trampkach... 
Innymi uliczkami, gdzie inne motywy i sfery... Ale to już inna historia :-).
A jeżeli przetrwał ktoś do tego punktu, to mam dla niego taki mały deserek złożony z kiedyś malowanych obrazków na w/w temat.








poniedziałek, 27 marca 2017

Czarny blues w czerwonej sukience



Przypłynęłam z jazzem tą rzeką
Blues podał mi rękę przy brzegu
Saksofon brzmiał lasem
Fortepianiło się w dali ptasie 
I coś głaskało struny w nas...
          A to był bas...


Takie tam ... odskocznie moje ...

niedziela, 26 marca 2017

Aktualności z mojej wiosny

Wokół zrobiło się wiosennie. Logiczne jest, że na blogowisku również. Naturalnie ja mam też dokumentację z mojego "ogródka".

Profitują cebulki powsadzane "belegdzie" z końcem listopada zeszłego roku.

To już przeszłość jest.... 
Profity w różach 

Jabłoneczka już "pęka"

Tulipanki wyciągaja główki do słoneczka

Trochę wiosny w domu

Przycięte róże "szaleją"

CZY KTOŚ MI POWIE CO MI SIĘ TU KLUJE??

Miałam krokusiki i żąkile w zeszłorocznych wrzosach, ale te już przekwitły.
Jednorocznych, całoletnich nie sadzę w tym roku. Ograniczyłam się do wysiania "łąki" i niezapominajek. Może coś wyrośnie.  Wrzosy przycięte, lawenda odświeżona. A gdy wrócę z moich wiosennych reisów - to się zobaczy.... :-)

piątek, 17 marca 2017

Taki wierszyk...

Wojciech Młynarski, „Wina Tuska”
Pociąg spóźnił się do Buska – wina Tuska.
Podupada kurort Ustka – wina Tuska.
Groch się jakoś marnie łuska – wina Tuska.
W Totku Ci nie wyszła szóstka – wina Tuska.
Zaszkodziła Ci kapustka – wina Tuska.
Cioci Zosi siadła trzustka – wina Tuska.
W szczerym polu uschła brzózka – wina Tuska.
W gardle Ci uwięzła kluska – wina Tuska.
Dyszel złamał sie u wózka – wina Tuska.
Waza stłukła się etruska – wina Tuska.
Zimny deszczyk w oczy pluska – wina Tuska.
Gorzkie łzy ociera chustka – wina Tuska.
Połamała nóżki kózka – wina Tuska.
Księdzu z głowy spadła piuska – wina Tuska.
Polska to kolonia ruska – wina Tuska.
Na stadionach rąbanina – Tuska wina.
Spytasz mnie, publiko moja, a cóż to za paranoja?
To katechizm jest prześliczny sporej partii politycznej.
A dlaczego, Panie święty, ten mój wierszyk nie ma puenty?
W miejsce puenty mgła i pustka – wina Tuska.


POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...