sobota, 16 kwietnia 2022

Zaskoczenie

Postanowiłam zaskoczyć się sama. Piszę... Już chyba tydzień piszę...

Bo jeśli chodzi o mój mały Capałyk i Gródek, czyli projekt życia, to można się nigdy nie doczekać, że projekt będzie (za życia), skończony. 

Bo miałam plan taki: skończę n.p. sypialnię, zrobię wpis sypialniany; 
skończę kuchnię, będzie wpis kuchenny; i.t.d. i.t.p.... 
Ale że moja naiwność nie ma granic, to... no wiecie.

Nic nie jest skończone. Niby detale, już, już niewiele, ale.... 
No i : 
primo: przyszedł sezon ogródkowy. Powrót z Jazzem ze spacerku dopołudniowego kończy się inspekcją Gródka, (gdzie co kiełkuje, rośnie, przyjęło się czy nie) i zamawianiem kolejnych sadzonek. 
No i : 
duo: zamieszkiwanie powoduje zmiany w aranżacji capałowej... Coś tam sobie wymyśliłam, ale użytkowanie przebudowuje pierwsze pomysły. Więc się "przebudowywuję"... 

Gródek jednak dostarcza mi najwięcej "przygód krew w żyłach mrożących", emocji 
i radości odkrywania. 
Poza, oczywiście, pustoszeniem zasobów finansowych. 
Ale że stał się on moim nowym hobby, (czyt. obsesją), to zapewnia mi swoistą "równowagę sił". 
Dać-brać. 
Daje satysfakcję. 
Bierze siły witalne ;-). 

W tym odcinku pozostanę więc przy Gródku. 
Przygoda gródkowa rozpoczęła się od wydłubania około 20 m2 cegieł parkingowych, (Tak, tak, bo chciałam na pobliskiej budowie pozbyć się cegieł na zasadzie: oddam za darmo ale sobie je wykopcie. Lecz pan fachowiec mi wyjaśnił, że mam cegły uliczne lub parkingowe i nie nadają się do budowy "murów obronnych" fryzjera Romana). Tak więc, sama se...       
Po drodze, na obrzeżach przestrzeni kopanej, napotkałam na 3 bloki betonowe, połączone grubym przewodem, po chamsku odciętym przy tarasie. I od stojących lamp ogrodowych. Sąsiad mówił, że były pięęęękne. Oświetlały cały ogród... Odczułam to na rachunku za prąd, który tu naliczają na podstawie średniej z trzech lat... Ale że założyli mi panele słoneczne to i tak wyszłam na swoje.
Z wydłubanych cegieł zbudowałam kilka donic okrągłych, ścieżkę do rozarium, strategiczne obwódki oraz osobiste murki obronne, (gdyby co...). Zaś za niewątpliwy sukces budowlany uważam płot z kieszonkami, który odciął mnie nareszcie od wścibskiej sąsiadki.
Płot:
Dostałam 2 palety rozmontowane w deski. (Bo jak inaczej przewieźć to na rowerze)... Przycięłam co trzeba, zmontowałam, starczyło na kieszonki. Oto płotek przysąsiedzki. 

Po skonstruowaniu powstał pomysł kieszonek

Zagruntowane zielonym

Próba plecenia....

W efekcie belejakie zatykanie patykami

Zasiedlanie kieszonek


Truskawki przyszły


Jeszcze tylko stary czajnik i czekamy aż zacznie zwisać, oplatać i wić się...wszystko...





Chciałam jeszcze dodać coś "tragicznego", żeby się szanownemu państwu nie wydawało, że samodzielne budowanie ogródka to bułka z masłem...
 Pod cegłami, na gliniastej ziemi odkrył się piach. Na piachu rośnie słabo... Do wielkich ceglanych donic należało nasypać czegoś żyznego. I przekopać. Pierwsze podejście do góry ziemi parkowej na pobliskim skwerku... : 
Przywiązałam wielką plastikową donicę do "rusztowania" kółkowego po starej torbie na zakupy. Oczywiście wzięłam piesa na spacer... 
Kółka rozjechały się na środku ulicy, 
ziemia wywaliła się, 
pies uciekł. 
Młodzi ludzie zmyli się z widoku, a samochody omijały z trudem, (bo to mała, wąska uliczka). Piesuń na szczęście wrócił i towarzyszył mi dzielnie gdy ruchem obrotowym dotachałam donicę do Gródka. Gdy po 20 min. złapałam oddech, okazało się, że ziemia ledwo wypełniła jedną "donicę"... 

Donica też się rozwaliła

Kiedy po dwóch tygodniach przeszła mi niechęć do absolutnej samodzielności, odkryliśmy z Jazzem kolejną skarpę żyznej ziemi. Tym razem Jazz został w domu. Wzięłam rower z koszem na piesa i 5 wielkich reklamówek do wypełnienia ziemią. 
3 wypełnione ziemią reklamówki poszły do kosza i po jednej do toreb rowerowych. 
Ruszyłam. 
Mój czarny rumak stanął dęba i przewrócił się na lewy bok. 
Nie miałam siły go podnieść. Pomógł mi pan, który dowodził dżipem. Doczłapaliśmy z rumakiem do Gródka. 
I znowu ciężki oddech przez 20 min.... Ale tym razem napełniły się 2 donice. 

Bez komentarza ...

O innych przygodach rowerowych napiszę przy innej okazji. Wypada kończyć ten kilometrowy wpis...
A co mało śmieszne jest... byłam przekonana, że wysłałam wpis wczoraj wieczorem... No kurcze, starzeję się cyco?

W tym układzie jest okazja by złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia świąteczne :

                                                  NAJPIĘKNIEJSZYCH                                  

                                                     NAJWESELSZYCH
                                                 NAJSMACZNIEJSZYCH
                                                A PRZEDE WSZYSTKIM:
                                SPOKOJNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH

niedziela, 16 stycznia 2022

STAROŚĆ NIE RADOŚĆ...

Chodzi o to, że nie udaje się już tak jak kiedyś robić kilka rzeczy na raz. Bo to i siły i zdrowie nie to, koncentracja się sypie, pamięć zawodzi, a karteczki do zapisywania wszystkiego o czym należy pamiętać, znikają tajemniczo.
Trudno mi to zaakceptować... Bo nawet jak zrobię sobie plan działania, to wystarczy małe, nieoczekiwane coś, by powstał chaos w mojej głowie. 
I to, (doszłam do takiego wniosku), nie jest depresja w depresji... to już starość upierdliwie dobija się i doprasza akceptacji. 
No więc zwalniam. 
Unikam chaosu.
Robię coś pojedynczo.
Albo i nie...
Włączam swoje domowe kino n.p...
 
Ale czasem mam chęć na działalność jakąś. No i dziś nadszedł ten moment :-)

Moją relację zacznę od Gródka Przypałacowego. Mój Pałacyk bowiem jest dopiero Cykiem. Zaś gródek przygotowany jest do sezonu. Mniej więcej...
Budowa Gródka okupiona została... no, została okupiona i już...

Pierwsza wizyta:

Chaszcze po pas a w rogu dwumetrowy rododendron.

No i cegły oraz kafle tarasowe na całości...

Widok na Cyk od strony rododendrona.

Pięknie, prawda?...
Gdy miałam już klucze i przyjechałam oglądać i spisywać usterki, Gródek był wygolony, (razem z dzikimi bluszczami, które chciałam zachować).




Róża od sąsiadów

I ukazała się w całości powaga sytuacji ogrodowej... Przecież ja chcę sadzić, plewić, kopać nawozić i kosić trawę... 
No więc do roboty! Realizować chcenia:

Pierwsze cegiełki wykopała Siostrzenica, dając początek "skalnemu ogródkowi".

Dalej, kawałek po kawałku kopałam sama.

No nie tak całkiem sama...

W 2 dziury po betonowo/ceglanych blokach z poucinanymi drutami po lampach, wsadziłam:
1. różę, 2. minijabłonkę. 

Oczywiście naczelny wartownik domostwa kontrolował wszystko.

Wykopaliska i budowa trwała dobry miesiąc... "Tymi ręcami". Bez taczki.

Cegły wykorzystałam do "aranżacji" Gródka.



Największy i najtrudniejszy... Trzeci betonowy blok. Wylądował przy przyszłym skalnym ogródku.


No. I udało się uformować "ścieżkę rowerową" po mojej myśli.

A tak dla lepszej orientacji to wrzucam plan Gródka. Taki "mniejwięcej". Bo to nie wiadomo co się jeszcze w tej kwestii wykluje... 



Była to część 1-wsza z serii "Przeprowadzka".


UWAGA, UWAGA!!!
DODATEK SPECJALNY DO SCENARIUSZA FILMOWEGO P.T.: "PRZEPROWADZKA", odcinek 1-wszy: "GRÓDEK"

Zaprzężona do kamulca liną kapitańską, ruszyłam... Drgnęło i dało się przeturlać do przyszłego skalnego ogródka.


poniedziałek, 10 stycznia 2022

OBIECANKI CACANKI.....

 

...a głupiemu radość... chciałoby się powiedzieć...

No cóż... To jest dopiero "pokój nad światem"... Tak wysoko, że nie mogłam dotrzeć do "wirtualnego realu".

Spowodowane to było:
- przeprowadzką
- odgruzowywaniem
- budowaniem oraz aranżowaniem
Następnie:
- brakiem dostępu do internetu, (teraz mam ale zastępczy, więc nie zawsze pracuje tak jak bym chciała
- a ostatnio to nawet prąd mi fika.
  Jak by to powiedzieć... SAMO ŻYCIE. A inaczej mówiąc, spełnianie marzeń nie jest proste. Ale jakie cudowne! ,(poza, naturalnie, satysfakcjonującym bólem rąk, kręgosłupa i karku, stóp, kolan i.t.p. i i.t.d.). Ci, którzy stukali się palcem w głowę słysząc o planach przeprowadzkowych, widząc teraz efekty mojej pracy i pasji jaką w nią wkładam - odpuścili. 
Ale do rzeczy:
NIE BYŁO MOŻLIWOŚCI, ŻEBY USIĄŚĆ DO LAPKA. I dawać relacje na bieżąco. Materiałów jednak nazbierało się tyle, że... nie wiem od czego zacząć... Wrzucę więc na początek jakiś kolarz z... samych początków :)
Albo nie... Najpierw kilka krykloczków dotyczących wiernego towarzysza moich szalonych poczynań, psiunia Jazza, mini lwa, Blondi, białej foczki, futrzaka, Nufnola, Snupiego i.t.d. Krykloczki wzięte i "dopracowane" oczywiście z dokumentu dla potomnych mych, p.t.: "Dziennik a nawet nocnik".








To ja sobie odpuszczam na dziś kochani... Ale mam już gro posegregowanych zdjęć :). No i wiadomo od czego zacznę następny wpis.
Od początku... nowego etapu w moim życiu oczywiście. Tak więc: ciąg dalszy nastąpi :)



 















czwartek, 2 września 2021

Zawieszenie...

 Dzień dobry. 

A nawet słoneczny.

Zawiesiłam się tutaj, na FB, oraz w "Dzienniku a nawet nocniku", którego nie tknęłam od wielu tygodni.
Powodem jest nie tylko Jazz, ale również spełnianie marzenia, p.t.: "Domek z normalną pracownią oraz ogródkiem". 
Jest. Dochrapałam się. 6-9-2021 odebranie kluczy i podpisanie kontraktu.

Przed laty namalowałam obrazek, powstanie którego sprowokowane było powrotem do kraju Magdaleny. 

Domek marzeń, z ogrodem, werandą, prawdziwą pracownią, i.t.d...

Domek miał być też "siedliskiem". Zjazdy rodzinne okraszane dyskusjami nie tylko o sztuce, wspólnym gotowaniem, ładowaniem akumulatorów na życie poza "siedliskiem".
On, ówczesny, rzekł: "... zrobię to dla Ciebie". 
Oczywiście... życie pokazało środkowy palec. Nie tylko w kwestii spełniania marzeń...
Ale gdy teraz, po raz kolejny powstałam z gruzów, stwierdziłam, że to, (być może), ostatni moment jest. 
Ostatnia szansa. 
Oczywiście że marzenie o wielopokojowym i pokoleniowym "siedlisku", okrojone zostało przez realia. 
HEIMWEE 
przeważył...
Wiem jedno, że muszę coś robić, (nawet ponad moje siły), by przetrwać... Więc przeprowadzam się do domku, gdzie roboty jest na 2 lata, a może do końca życia.
I aktualnie domek marzeń wygląda tak 😍🥰😍😍💖:

Ogródka "na zadku" nie pokaże Wam, póki co, by nie siać paniki ;)


To jest projekt życia. Będzie pięknie 😍🤗😁🤩.

No to, kochani, do zaś
Ogłaszam zawieszenie na czas nieokreślony! :-) :-)










niedziela, 15 sierpnia 2021

IDZIEMY NA SPACEREK (esej bardzo poważny)

 Jestem sobie piesek mały
Co się bardzo lubi pieścić
Taki "pieseł"
Co to cały
Do plecaczka możesz zmieścić
Jestem bardzo grzeczna psina
Czasem słyszę: diable jeden
Lecz niewinna moja mina 
Gdy pogryzę rzeczy wiele...

I ze swym temperamentem
Czy słoneczko
Czy wiaterek
czekam na te słowa święte:
Dżez, idziemy na spacerek

Lubię wszystko co się rusza
Fruwa
Pływa
Lub się gapi
Tylko kotek się napusza
Nie chce ze mną się pobawić
Bo ten kotek gra tu szefa
(Dwa spotkania nasze były)
Syczy
Drapie
I ucieka
Choć ja jestem taki miły

O!
Stokrotka!
Jaka słodka
Ja bym może ją dosłodził
Ale może mi zaszkodzić

I w ogóle ta natura
Ta nie wyjdzie nigdy z mody
Lecz dlaczego moja pańcia
Nie chce do zielonej wody?

A co tak biało?

Tutaj też coś bzyka...

WOW, ale duża micha z wodą...

I coś tam pływa...

Udam, ze mnie nie interesuje ta woda, może uda się podejść.

No dobra, następnym razem...

Makówka bez liści? Da to się zjeść?

Jak dostać się do bzyka?...

E tam, skarpeta lepsza jest.



Yyyy... ja tylko patrzę...
Ech jak cudnie...

Próba rowerowa


Piłeczka najlepsza, tę serwetkę później dokończę.


Za sugestią Marty UK, zamieszczam część zdjęć :-)
Do wkrótce! 

środa, 16 czerwca 2021

NIE MIAŁA BABA KŁOPOTU, SPRAWIŁA SOBIE PSA...

 Pies jest psiuniem rasy Dwergkees, (Krasnolud kees, czy inny Maltańczyk), ma na imię Jazz (Dżez). Ma 9 miesięcy.

Po 2 miesiącach poszukiwań małego, spokojnego psa, który nadawałby się na terapeutę w apartamencie, natknęła się Żukowa Mama na zdjęcie małej białej kuleczki ze szpiczastym noskiem. Pieseł (przyp. Gordyjka), opisany był jako rewelacyjny, przyjacielski z paszportem, szczepieniami i.t.d. około trzymiesięczny szczeniak. Rydzyk... sorry.... ryzyk/fizyk. Miłość od pierwszego wejrzenia zadecydowała...

Z Belgii przyjechał przestraszony, zabiedzony, oblepiony trocinami z kojca, szczeniak. Nie miał (jak go przedstawiono), 9 tygodni, a 9 miesięcy. Nieważne. Miłość od pierwszego wejrzenie nie patrzy na takie szczegóły. Żukowa Mama dokonała reszty formalności, pozbierała dokumenty i kwity i przytulając małego do wątłej piersi przyniosła do domu.

Jazz był tak słaby, że zrobiwszy 3 kroki, "grzebał" sobie gniazdko w trawie, kocyku czy podłodze, zwijał się w kłębek i zasypiał. Wieczorem zaczął jeść i pić. Z rezerwą i pośpiechem, jakby się bał, że ktoś mu zabierze, wyrwie i zje wszystko...

Jazz nic nie mówił. Z paszportu wynikało, że urodził się w Czechach. O hodowlach tamtejszych usłyszałam straszne rzeczy, że n.p. podcinają szczeniakom struny głosowe, żeby nie szczekały... Biegunka nie ustawała, choć nabrał siły na tyle, by wyjść na spacer w koło domu. Ż. M. zamówiła się z Jazzem u weterynarza. 

Na miejscu okazało się, ze Żukowa Mama kupiła sobie psinę z nielegalnej hodowli, ratując tym samym życie maleństwu. 

Po gruntownym przebadaniu i wymacaniu, Jazz dostał krople do uszu z antybiotykiem, witaminy, preparaty przeciw robalom i "uspokojenie" jelit, oraz całą listę wskazań i przeciwwskazań. Po pierwszych ozdrawiających dawkach dał głos... 😍. Szczeknął.

Po 10-ciu dniach na kontrolę. Sukces. Personel kliniki dla zwierząt został obszczekany i obwarczany. Przybyło mu 17 dkg. To nie dużo. Ale biorąc pod uwagę, że nadal biegunkuje (zostało przebadane, nie ma żadnych niebezpiecznych chorób), to i tak sukces. Pańcia i Jazz zostali pochwaleni, a z medykacji została im tylko konsekwentna dieta... No cóż, przeżyją i to.

Jazz jest szczekającym pieszczochem. Wesołym, skorym w każdej chwili do zabawy, uwielbia małe piłeczki i liska z piszczącym ogonem. Nie lubi bawić się sam, przez co pańcia przebywa często na kolanach, by wygrzebać spod kanapy piłeczkę. Łatwo trenuje się na dwujęzycznego psa 😁.

No to może zdjęć kilka? 😊

Odsypianie i relaks u pańci

No, to jest właściwe łóżeczko... ładny kolor i cudak do gryzienia

Poznawanie domostwa (i u tego goscia w kapeluszu...)

SPACEREK! No co, bardzo grzeczny jestem :)


Jeszcze dużo by pisać... N.p. o tym co gryziemy ukradkiem a co oficjalnie. Czego nauczyliśmy się już, a co uczymy pańcię... Ale to w następnych relacjach :) Jak również opis pierwszych, w żyłach mrożących przygód Jazzowych.


POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...