...a głupiemu radość... chciałoby się powiedzieć...
No cóż... To jest dopiero "pokój nad światem"... Tak wysoko, że nie mogłam dotrzeć do "wirtualnego realu".
...a głupiemu radość... chciałoby się powiedzieć...
No cóż... To jest dopiero "pokój nad światem"... Tak wysoko, że nie mogłam dotrzeć do "wirtualnego realu".
Dzień dobry.
![]() |
Domek marzeń, z ogrodem, werandą, prawdziwą pracownią, i.t.d... |
![]() |
Ogródka "na zadku" nie pokaże Wam, póki co, by nie siać paniki ;) |
![]() |
A co tak biało? |
![]() |
Tutaj też coś bzyka... |
![]() |
WOW, ale duża micha z wodą... |
![]() |
I coś tam pływa... |
![]() |
Udam, ze mnie nie interesuje ta woda, może uda się podejść. |
![]() |
No dobra, następnym razem... |
![]() |
Makówka bez liści? Da to się zjeść? |
![]() |
Jak dostać się do bzyka?... |
![]() |
E tam, skarpeta lepsza jest. |
![]() |
Yyyy... ja tylko patrzę... |
![]() |
Ech jak cudnie... |
![]() |
Próba rowerowa |
![]() |
Piłeczka najlepsza, tę serwetkę później dokończę. |
Pies jest psiuniem rasy Dwergkees, (Krasnolud kees, czy inny Maltańczyk), ma na imię Jazz (Dżez). Ma 9 miesięcy.
Po 2 miesiącach poszukiwań małego, spokojnego psa, który nadawałby się na terapeutę w apartamencie, natknęła się Żukowa Mama na zdjęcie małej białej kuleczki ze szpiczastym noskiem. Pieseł (przyp. Gordyjka), opisany był jako rewelacyjny, przyjacielski z paszportem, szczepieniami i.t.d. około trzymiesięczny szczeniak. Rydzyk... sorry.... ryzyk/fizyk. Miłość od pierwszego wejrzenia zadecydowała...
Z Belgii przyjechał przestraszony, zabiedzony, oblepiony trocinami z kojca, szczeniak. Nie miał (jak go przedstawiono), 9 tygodni, a 9 miesięcy. Nieważne. Miłość od pierwszego wejrzenie nie patrzy na takie szczegóły. Żukowa Mama dokonała reszty formalności, pozbierała dokumenty i kwity i przytulając małego do wątłej piersi przyniosła do domu.
Jazz był tak słaby, że zrobiwszy 3 kroki, "grzebał" sobie gniazdko w trawie, kocyku czy podłodze, zwijał się w kłębek i zasypiał. Wieczorem zaczął jeść i pić. Z rezerwą i pośpiechem, jakby się bał, że ktoś mu zabierze, wyrwie i zje wszystko...
Jazz nic nie mówił. Z paszportu wynikało, że urodził się w Czechach. O hodowlach tamtejszych usłyszałam straszne rzeczy, że n.p. podcinają szczeniakom struny głosowe, żeby nie szczekały... Biegunka nie ustawała, choć nabrał siły na tyle, by wyjść na spacer w koło domu. Ż. M. zamówiła się z Jazzem u weterynarza.
Na miejscu okazało się, ze Żukowa Mama kupiła sobie psinę z nielegalnej hodowli, ratując tym samym życie maleństwu.
Po gruntownym przebadaniu i wymacaniu, Jazz dostał krople do uszu z antybiotykiem, witaminy, preparaty przeciw robalom i "uspokojenie" jelit, oraz całą listę wskazań i przeciwwskazań. Po pierwszych ozdrawiających dawkach dał głos... 😍. Szczeknął.
Po 10-ciu dniach na kontrolę. Sukces. Personel kliniki dla zwierząt został obszczekany i obwarczany. Przybyło mu 17 dkg. To nie dużo. Ale biorąc pod uwagę, że nadal biegunkuje (zostało przebadane, nie ma żadnych niebezpiecznych chorób), to i tak sukces. Pańcia i Jazz zostali pochwaleni, a z medykacji została im tylko konsekwentna dieta... No cóż, przeżyją i to.
Jazz jest szczekającym pieszczochem. Wesołym, skorym w każdej chwili do zabawy, uwielbia małe piłeczki i liska z piszczącym ogonem. Nie lubi bawić się sam, przez co pańcia przebywa często na kolanach, by wygrzebać spod kanapy piłeczkę. Łatwo trenuje się na dwujęzycznego psa 😁.
No to może zdjęć kilka? 😊
Odsypianie i relaks u pańci No, to jest właściwe łóżeczko... ładny kolor i cudak do gryzienia Poznawanie domostwa (i u tego goscia w kapeluszu...)
Jeszcze dużo by pisać... N.p. o tym co gryziemy ukradkiem a co oficjalnie. Czego nauczyliśmy się już, a co uczymy pańcię... Ale to w następnych relacjach :) Jak również opis pierwszych, w żyłach mrożących przygód Jazzowych.SPACEREK! No co, bardzo grzeczny jestem :)
..... kto bardzo dba o to, żebym nie popadła w rutynę pandemiczną, czy innego doła przed/wśród/czy poświątecznego... Dopasowuje on moje fizyczne możliwości, lub niemożliwości, do swoich szalonych pomysłów. A mnie w to graj... W końcu Kapitan Jos będzie mieszkał w zielono/żółto/szaro/niebiesko i kto wie jeszcze w jakich kolorach, nie ja. Ale ja wyżywam się kreatywnie i dobrze mi z tem :-). Na jego ścianach zresztą. No i w życiu tak świetnie się nie bawiłam przy pracy z kimś. Śmiesznie jest i tyle. Mam aktualnie trzeci dzień "wolnego". Odkopałam moje Ciptaszki, wyszorowałam ich willę, poidełka, zrobiłam kąpiel spryskiwaczem do kwiatków... Uzupełniłam też mój "Dziennik a nawet Nocnik". I wracam na chwilę tutaj. Bo zadania się piętrzą, przyjacioły czekają na ilustracje do książek, puste blejtramy nudzą się pod ścianą, (obsrywane przez Ciptaszki), nie mówiąc o tym, że praca na parterze narobiła mi chęci na malowanie własnych ścian... na neutralne kolory oczywizda.
No to zamieszczam kilka zdjęć.
Bardzo proszę o "niekomentarze" na temat mojej sylwetki... Tak, jestem gruba. Naturalnie jest to wina pandemi...... i roweru, który nie chciał ze mną współpracować.
![]() |
Te zdjęcia to już zestaw świąteczny w moim Gniazdku na trzecim pietrze. |
No przecież...
Żukowa Mama, żeby w lutym nie wpaść w grobowy nastrój, organizuje sobie zajęcia "wysoce kreatywne". W każdym razie - zajęcia zajmujące.
1. Jedno małe przemeblowanko w oczekiwaniu na stół średnich rozmiarów, (znudziło mi się jedzenie z talerzem na kolanach, albo przy lapku).
2. "Potworkowy" sweterek za kolanka, czyli "worek na kartofle nr.4" ale we wzory oraz wzorki.
3. Trzeci z czterech pór roku, czyli "jesień". (To co że zima jest, a nawet wiosna w Holenderii).
Ad. 2:
Tył Przód Żukowa Mama w "potworku"
Ad. 3:
Jesień
I tym optymistycznym akcentem ŻM kończy dzisiejszy wpis 😍😁
Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...