Zamieszczam poniżej oryginalny tekst-relację Żuka Mateusza (syn młodszy), z najpiękniejszego miejsca na ziemi (polskiej?).
Są również zdjęcia :-) póki co: 3 :-)
Chciałam również zaznaczyć, że jest to opowiadanko skierowane do Mamy Żuka, która dzieli się z Wami na bieżąco.... :-)
Ciąg dalszy obiecany....
"Ot,
Powróciliśmy, pomieszkawszy na tym lekko zdziczałym poletku przepełnionym Żukowiszczami :)
Rozbiliśmy Żukowy dom, w którym mieszkały wraz ze mną dwie niewiasty, piliśmy wino, piwo, jaraliśmy tytoń zwijany w Żukowe liście i prowadziliśmy dłuuugie, filozoficzne rozmowy o tym jakby to było gdyby....
oraz
jak to jest że to jest...
a także
wiatr idzie...będzie burza....
I tak trwaliśmy będąc ważnymi w tym ważnym miejscu, atakowani stale przez ciekawską przyrodę, która zaskoczyła, przytłoczyła i wypełniła swoją różnorodnością przestrzeń zamkniętą w tym niewielkim namiocie o trzech pokojach sypialnych...
Już pierwszego wieczora zdziwiony zauważyłem,
spostrzegłem,
radość okolicznych Żukowych sąsiadów z posiadania nowej przestrzeni do..... niesfornej zabawy......
Otóż wchodzę do namiotu i słyszę lekki gwar i delikatne śmiechy - patrzę, a tu obok głowy, na nitce niczym na gumie dynda pajączek, kręcąc się radośnie z okrzykiem: juuuuuupiiiiii! łoł łoł Yeeeeah!
Spoglądam ucieszony na sufit lekko w prawo a tam konik polny:
- czekaj! czekaj hi hi hi będę skakał....! tylko jestem do góry nogami blać!
Patrzy Żuk pod nogi a tam coś kołysze się na pancerzu wymachując radośnie nogami:
- he he he hihi, ale fajnie, namiot! namiot! hurrra! Ale zabawa!
I tak właśnie zachęcone wszystkie stworzenia Żukowszczyzny przywitały nasz dom uporczywie wciskając się w różne zakamarki.....i nie opuściły go ani na chwilę.
No może tylko na małą chwilkę burzy...
Była nawet myszka, która "nieomyszkała" zjeść reklamówki ze śmieciami oraz przegryźć sznurówkę w Żukowym bucie....
Drugiego dnia przywitała nas wiewiórka, która dała pokaz ekwilibrystyki akrobatycznej nad naszymi głowami i pobiegła szukać orzecha w szalonym szaleństwie roztargnienia :)
Wyglądała jakby właśnie przypomniała sobie, że zapomniała gdzie zakopała swoje skarby....
Kąpieli zażywaliśmy rzecznych w piękne upalne dni....bez wycierania ciała (bo przyjemniej), lecz, jak to stwierdziła nasza przyjaciółka Anna W. - znamienita scenografka:
- Tylko dupę warto wytrzeć bo słabo schnie...na wietrze....:)
Bezsprzecznie uwierzyłem...
Tak więc wytarłem dupę i wracaliśmy z ręcznikami zarzuconymi na karkach, w mokrych ubraniach z okularami na twarzy...
oczach
nosie....
- Czy ja wyglądam jak jakiś pier....warszawski turysta? - zapytałem Anny W.
- Tak, zdecydowanie tak - usłyszałem
- To słabo...
- No nie najlepiej
- No cóż... chodźmy zwiedzić włości. Zobaczymy co u sąsiadów słychać, jacy oni są, może kogoś poznamy?
Był z nami Adzik D., który ni stąd ni zowąd zaniknął,
zaginął
pozostał w sadzie....
Znalazł się już później po przygodzie poznawania sąsiedztwa...
a dokładniej miłego pana, którego podeszliśmy z Anną W. od pleców w trakcie szlifowania okiennic własnego małego zacisznego domku...
Podskoczył przerażony będąc w samych slipkach.
Stanął prosto, ucałował dłoń Anny W. i przedstawił się jako Pan K. Po czym przeprosił:
- Przepraszam ale muszę się ubrać...
Biegał po domu, biegał, już wychodził w gaciach i w trakcie tegoż wychodzenia spojrzał w dół stwierdzając:
-Hmmmm...to chyba nie moje spodnie...przepraszam jeszcze na chwilę... Pobiegał po domu, poszukał przyodzienia i tak już prawidłowo przyodziany podszedł by rozpocząć miłą, sąsiedzka rozmowę...
cdn....?
Żuk