poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Nieustające odkrywanie...

 Makabryczna wieża


 Zaczęło się od rutynowego, dopołudniowego spacerku z Jazzem. A raczej codzienne wyprowadzanie przez Jazza Żukowej Mamy z Gródka, w celu załatwienia grubszej potrzeby (przez piesa) poza naszymi włościami. Wykonywał tę czynność zazwyczaj na starym placu zabaw dla dzieci, pod znakiem z przekreślonym, garbatym psem... Ale Ż.M. zawsze z woreczkami...

Rutyna jednak została zaburzona miłością do jazdy na rowerze. To znaczy w koszyku rowerowym. No i dziś strajk. Psiuń ubrany w swój wyjściowy staniczek z paskiem przypiętym do mojej ręki, położył się pod drzwiami "rowerowni" i ani rusz dalej. Pociągnięty za "stanik", zaparł się łapkami. Jego oczy mówiły wyraźnie: wyciągaj ten rower! 

Nie miałam wyjścia. Uległam.

Postanowiłam, że udam się w okolice gdzie powinien być spory park. Jeszcze tam nie byłam. Minęliśmy wielki kościół, mury zabytkowego cmentarza, o którym dawno temu pisałyśmy z Renią (na Wyspie), i dalej, na górce, wystając nad domami, ukazała się moim oczom WIEŻA. Była taka, że... przeszedł po mnie dreszcz. Po plecach. Pojechałam jednak dalej. Miałam cel przecież. Pomyślałam, że jak będziemy wracać z parku, to sprawdzę co to za wieża. 

Skręciłam w następną uliczkę, by zawrócić... Co tam park. Nie pierwszy i nie ostatni... 

Prowadząc rower pod sporą górę, napotkałam najpierw szlaban. No tak. Zabytek chroniony szlabanem. Za szlabanem "dopadła" nas cisza... To było tak, jak przekroczenie niewidocznej ściany dźwiękoszczelnej, odgradzającej odgłosy ulicy. 

Cisza z kogutami w tle...

Dotarliśmy do małej polanki, na końcu której ławeczka wtulona w tajemniczy zagajnik. To po prawej. Po lewej - Ona. Ponura wieża. Jazz z koszyka. Puszczony bez smyczy pilnował mnie lub roweru. Ożywił się przy starym domostwie z kogutami. Wieża, w swej posępności, niedostępna, pozamykana, stała jak gdyby pilnowała ciszy. Tylko koguty ignorowały Jej Posępność. 

Usiadłam na ławce i poddałam się ciszy. Znieruchomiałam. Nie byłam przez chwilę. Tak jakbym oglądała się w telewizji. A może umarłam w tej ciszy?... Tak spokojnie, bez krzyku, bez bólu... Byłoby super. Powiedziałabym moim Żukom i Ani, żeby się nie martwili bo jest mi tak dobrze... Z letargu "wyjął" mnie... dźwięk. To był tylko mały orzeszek, który spadł z drzewa, dołączając do swoich braciszków na trawniku. Jazz siedział przy moich nogach. Próbował zajrzeć w głąb ścieżek, które gdzieś tam prowadziły, ale nie miał odwagi... Tak jak i moja ciekawość, tak i piesa na chwile się schowała.

Pora więc wracać do domu.





















Dopiero po przyjściu/przyjechaniu do domu poczytałam co pisało o wieży na tablicy informacyjnej...




Na tej właśnie górce odbywały się sądy nad czarownicami. Okrutnymi torturami zmuszano je do przyznania się do ciemnych praktyk. Po przyznaniu się były powieszone a później palone na stosie. A jak się taka nie przyznała, to palono ją żywcem. Od 1882 roku w tym miejscu stanął młyn kapłański. I to jest ta wieża.

I teraz nie wiem tylko, czy na moje odczucia działały czarownice, czy przemielona w młynie historia.... Czy, zwyczajnie, poniosła mnie wyobraźnia.... :-)

W każdym razie, życzę wszystkim miłych snów.



środa, 13 lipca 2022

Lalunia

Nie, to nie jest mój Jazz. To była Coco, Lalunia, ukochane zwierzątko domowe, Chuahua, niestety Ś.P... Była najlepszą przyjaciółką kuzyneczki M.


Portret Coco powstawał w pauzach pomiędzy budowaniem Gródka i kuchni Capałowej.

Teraz jestem na etapie kładzenia, klejenia listew podłogowych. A że robota jest "nakolanna", to będą też jakieś przerwy... :-))

niedziela, 10 lipca 2022

Szalona ogrodniczka...

Patrzy malwa 
patrzy słonecznik
patrzy miecz wysoki
sięgający po obłoki
- he, ale zabawa
ścięta (nożyczkami) trawa
pokazuje łyse placki urocze
- oj, czekaj szalona ogrodniczko
  ja cię jeszcze zaskoczę
  i ze ścieżki skoczę
  i w łysinę zboczę ;-)




Wciąż pasjonuje mnie mój Gródek. każda roślinka, czy moja, czy ta od sąsiada co zadomowić chce się u mnie (nie sąsiad, roślinka), sprawia radość nieopisaną. Niech mi nikt bez pasji i hobby nie mówi, że buszowanie wśród buszu jest trudne. Bo jest cudne. 
I taka mała łąka.. (co hoduje bąka i niejednego "grubodupcewa"), zmienia się każdego dnia. Jedni odchodzą, inni knują kwitnienie, a jeszcze inni szykują się do zagnieżdżenia. Ruch jak na autostradzie. A ile żuczków nowych. Ile wiedzy i niewiedzy. 


ostatnie spojrzenie słonecznika

trawnik, któremu szans nie dawano

niebo nad Gródkiem tez należy mieć pod kontrolą




inspektor w akcji

inspekcja trwa


trawka nożyczkami cięta

skalniak zmienia kolory

miecze strażują

płażąca róża się płazi

drugie kwitnienie róży czerwonej

pomidorki się bujają

kwiat od ślimaków uratowany

inspekcja p.t.: czy ten jeż jest tu jeszcze?

inspekcja podtrawna

inspekcja przysąsiedzka

miecze i baba bez głowy na straży
Do zaś :-)

niedziela, 5 czerwca 2022

Kuchnia

 Podtytuł: 

      Kogut kuchenny

Stanął kurak przy lodówce
Myśli o kolacji
Nie zapieje
Nie zakrzyczy
Stanął tam do dekoracji

Myśli kogut kolorowy
(W pozycji niezmienny)
A właściwie co tu robię?
Odpowiedział jednak sobie
- Ja tu jestem ku ozdobie
Bom kogut kuchenny


Jak łatwo się domyśleć, nie tyle chodzi o koguta co o kuchnię...
Kuchnię przebudowywałam 3 razy. 
1. Zastałam komplet standardowych szafek, w ilości dla rozpoczynającego samodzielne życie studenta, o wysokości około 2 metry (ten student). Tak więc powstawiałam "beleco", żeby tylko się rozpakować z garów.
2. Kiedy nabyłam lodówkę na zamrażarce, oraz indukcyjną płytę gotującą - zapragnęłam mieć jakiś komplet... przetransportowałam stare ale jare szafki z pracowni. Poukładałam wszystko "jakotakopojapońsku" i 2 miesiące tak żyłam. Złościły różne wysokości szafek, blatów i brak funkcjonalności.
Postanowiłam zrobić blat i blacik. 
3. Trzeci etap budowania kuchni rozpoczęłam od przecięcia jednej z szafek na pół...
Problem bowiem jest w tym, że w kuchni mam pralkę. I należy ją jakoś wkomponować. 
Blat i blacik... 4 dni walczyłam z opornym materiałem. Zużyłam paczkę plastrów, tabletek przeciwbólowych i różnych środków na uspokojenie...
Blaty legły. Miesiąc konstrukcja blatowo/szafkowa straszyła czeluściami po obu stronach pralki. 
Żeby się nie przyzwyczaić wykonałam "szufladypożalsięboże". Ja nie żałuję.. ale wymagają jeszcze małych poprawek...
No dobrze. Najważniejsze, ze można kuchnię użytkować, a że pstrokata... cóż, taka już moja pstrokata natura. I wszystko SAMA, (przepraszam, Kapitan wywiercił dziury i powiesił drugą połowę szafki.
 Zdjęcia? Już daję:

Blat... strona lewa.



Blacik... strona prawa..

Na prawo

na prawo i wyjście do Gródka.

Listwy pod szafkami też siama... z pomocą małą.

wyjście do Gródka

Strona lewa

I z lewa, (proszę państwa o zwrócenie uwagi na maleńkie kafelki, po drugiej stronie także, które też samodzielnie kleiłam :))

I z lewa...

I z prawa...
No chyba wystarczy tej kuchni...
I proszę o nie za dużo krytyki lub śmiechu, bo więcej nie pokarzę :-)






sobota, 16 kwietnia 2022

Zaskoczenie

Postanowiłam zaskoczyć się sama. Piszę... Już chyba tydzień piszę...

Bo jeśli chodzi o mój mały Capałyk i Gródek, czyli projekt życia, to można się nigdy nie doczekać, że projekt będzie (za życia), skończony. 

Bo miałam plan taki: skończę n.p. sypialnię, zrobię wpis sypialniany; 
skończę kuchnię, będzie wpis kuchenny; i.t.d. i.t.p.... 
Ale że moja naiwność nie ma granic, to... no wiecie.

Nic nie jest skończone. Niby detale, już, już niewiele, ale.... 
No i : 
primo: przyszedł sezon ogródkowy. Powrót z Jazzem ze spacerku dopołudniowego kończy się inspekcją Gródka, (gdzie co kiełkuje, rośnie, przyjęło się czy nie) i zamawianiem kolejnych sadzonek. 
No i : 
duo: zamieszkiwanie powoduje zmiany w aranżacji capałowej... Coś tam sobie wymyśliłam, ale użytkowanie przebudowuje pierwsze pomysły. Więc się "przebudowywuję"... 

Gródek jednak dostarcza mi najwięcej "przygód krew w żyłach mrożących", emocji 
i radości odkrywania. 
Poza, oczywiście, pustoszeniem zasobów finansowych. 
Ale że stał się on moim nowym hobby, (czyt. obsesją), to zapewnia mi swoistą "równowagę sił". 
Dać-brać. 
Daje satysfakcję. 
Bierze siły witalne ;-). 

W tym odcinku pozostanę więc przy Gródku. 
Przygoda gródkowa rozpoczęła się od wydłubania około 20 m2 cegieł parkingowych, (Tak, tak, bo chciałam na pobliskiej budowie pozbyć się cegieł na zasadzie: oddam za darmo ale sobie je wykopcie. Lecz pan fachowiec mi wyjaśnił, że mam cegły uliczne lub parkingowe i nie nadają się do budowy "murów obronnych" fryzjera Romana). Tak więc, sama se...       
Po drodze, na obrzeżach przestrzeni kopanej, napotkałam na 3 bloki betonowe, połączone grubym przewodem, po chamsku odciętym przy tarasie. I od stojących lamp ogrodowych. Sąsiad mówił, że były pięęęękne. Oświetlały cały ogród... Odczułam to na rachunku za prąd, który tu naliczają na podstawie średniej z trzech lat... Ale że założyli mi panele słoneczne to i tak wyszłam na swoje.
Z wydłubanych cegieł zbudowałam kilka donic okrągłych, ścieżkę do rozarium, strategiczne obwódki oraz osobiste murki obronne, (gdyby co...). Zaś za niewątpliwy sukces budowlany uważam płot z kieszonkami, który odciął mnie nareszcie od wścibskiej sąsiadki.
Płot:
Dostałam 2 palety rozmontowane w deski. (Bo jak inaczej przewieźć to na rowerze)... Przycięłam co trzeba, zmontowałam, starczyło na kieszonki. Oto płotek przysąsiedzki. 

Po skonstruowaniu powstał pomysł kieszonek

Zagruntowane zielonym

Próba plecenia....

W efekcie belejakie zatykanie patykami

Zasiedlanie kieszonek


Truskawki przyszły


Jeszcze tylko stary czajnik i czekamy aż zacznie zwisać, oplatać i wić się...wszystko...





Chciałam jeszcze dodać coś "tragicznego", żeby się szanownemu państwu nie wydawało, że samodzielne budowanie ogródka to bułka z masłem...
 Pod cegłami, na gliniastej ziemi odkrył się piach. Na piachu rośnie słabo... Do wielkich ceglanych donic należało nasypać czegoś żyznego. I przekopać. Pierwsze podejście do góry ziemi parkowej na pobliskim skwerku... : 
Przywiązałam wielką plastikową donicę do "rusztowania" kółkowego po starej torbie na zakupy. Oczywiście wzięłam piesa na spacer... 
Kółka rozjechały się na środku ulicy, 
ziemia wywaliła się, 
pies uciekł. 
Młodzi ludzie zmyli się z widoku, a samochody omijały z trudem, (bo to mała, wąska uliczka). Piesuń na szczęście wrócił i towarzyszył mi dzielnie gdy ruchem obrotowym dotachałam donicę do Gródka. Gdy po 20 min. złapałam oddech, okazało się, że ziemia ledwo wypełniła jedną "donicę"... 

Donica też się rozwaliła

Kiedy po dwóch tygodniach przeszła mi niechęć do absolutnej samodzielności, odkryliśmy z Jazzem kolejną skarpę żyznej ziemi. Tym razem Jazz został w domu. Wzięłam rower z koszem na piesa i 5 wielkich reklamówek do wypełnienia ziemią. 
3 wypełnione ziemią reklamówki poszły do kosza i po jednej do toreb rowerowych. 
Ruszyłam. 
Mój czarny rumak stanął dęba i przewrócił się na lewy bok. 
Nie miałam siły go podnieść. Pomógł mi pan, który dowodził dżipem. Doczłapaliśmy z rumakiem do Gródka. 
I znowu ciężki oddech przez 20 min.... Ale tym razem napełniły się 2 donice. 

Bez komentarza ...

O innych przygodach rowerowych napiszę przy innej okazji. Wypada kończyć ten kilometrowy wpis...
A co mało śmieszne jest... byłam przekonana, że wysłałam wpis wczoraj wieczorem... No kurcze, starzeję się cyco?

W tym układzie jest okazja by złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia świąteczne :

                                                  NAJPIĘKNIEJSZYCH                                  

                                                     NAJWESELSZYCH
                                                 NAJSMACZNIEJSZYCH
                                                A PRZEDE WSZYSTKIM:
                                SPOKOJNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH

POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...