To była bardzo krótka, lecz szaleńczo intensywna wizyta. Zazwyczaj spotkania Mamy Żuka z jej Żuczkami omawiane są tygodniami lub miesiącami, w zależności od tego, w którym lesie są organizowane. Ale tym razem:
Niedziela 26-02-2017, wieczór, dzwoni telefon:
- Mamo będę na zdjęciach w Essen. Po zdjęciach i wywiadzie z PanemX, wpadnę do twego lasu na coś dobrego i pogaduchy.
Peruka Mamy Żuka zmierzwiła się z radości.
- Kiedy? - zapytała radośnie
- W środę. I muszę wyjechać do polskiego lasu w niedzielę, bo po niedzieli mam tam następne zdjęcia.
OK. Mama Żuka po pierwszej radosnej panice stwierdziła, że ma wystarczająco dużo czasu, by zrobić zakupy i przygotować "maminepychoty". Odkopana została "noga dziadka" do robienia faworków. Mięsa i ryby wylądowały w marynatach.
Ostatni telefon kontaktowy, (tak naiwnie myślała M.Ż.)
- To o której odebrać cię z dworca?
- Jutro (czyli czwartek). Dam ci znać jak będę dojeżdżał. I wyjechać muszę do domu w sobotę, (tu nastąpił krótki opis zmian reżyserskiego harmonogramu).
No kurcze, to co, zostaje piątek, jako cały, pełnowartościowy wspólny czas... Mama Żuka już poczuła niedosyt, ale za to spokojnie zabrała się za faworki na piwie.
W praktyce okazało się, że Żuk M. i Mama Żuka mieli dla siebie dwa i pół dnia. Nie wspominając już o przegadanych nocach.
I to było jakby przez dziuplę na najwyższym drzewie, przeszedł mały tajfun, składający się z rzeczy z plecaka, wina, słów, emocji i faworków....
A w sobotę były żeberka w "maminymsosie", z maminymi kopytkami i surówką z kiszonej kapustki. M.Ż. nie zdążyła zrobić zdjęcia...
Żuczek pojechał. Burza zmysłów i umysłów - przeszła w stan spoczynku. Jeszcze tylko pośledzić karnawał. Jeszcze tylko konkluzja, że: na zewnątrz przelotne opady, sztorm i również burza przeszła.... Mama Żuka patrzy przez okno....Tęcza... Jeszcze blada, nieśmiała. Wiosna puka? M. Ż. otwarła drzwi na taras....
Niedziela 26-02-2017, wieczór, dzwoni telefon:
- Mamo będę na zdjęciach w Essen. Po zdjęciach i wywiadzie z PanemX, wpadnę do twego lasu na coś dobrego i pogaduchy.
Peruka Mamy Żuka zmierzwiła się z radości.
- Kiedy? - zapytała radośnie
- W środę. I muszę wyjechać do polskiego lasu w niedzielę, bo po niedzieli mam tam następne zdjęcia.
OK. Mama Żuka po pierwszej radosnej panice stwierdziła, że ma wystarczająco dużo czasu, by zrobić zakupy i przygotować "maminepychoty". Odkopana została "noga dziadka" do robienia faworków. Mięsa i ryby wylądowały w marynatach.
Ostatni telefon kontaktowy, (tak naiwnie myślała M.Ż.)
- To o której odebrać cię z dworca?
- Jutro (czyli czwartek). Dam ci znać jak będę dojeżdżał. I wyjechać muszę do domu w sobotę, (tu nastąpił krótki opis zmian reżyserskiego harmonogramu).
No kurcze, to co, zostaje piątek, jako cały, pełnowartościowy wspólny czas... Mama Żuka już poczuła niedosyt, ale za to spokojnie zabrała się za faworki na piwie.
W praktyce okazało się, że Żuk M. i Mama Żuka mieli dla siebie dwa i pół dnia. Nie wspominając już o przegadanych nocach.
I to było jakby przez dziuplę na najwyższym drzewie, przeszedł mały tajfun, składający się z rzeczy z plecaka, wina, słów, emocji i faworków....
Żuk Mateusz i pełen relaks na "foteludozbijaniabąków" |
Pełen relaks obok fotela... |
Rybka moczona dwa dni w marynacie + pure ziemniaczane + sałatka w sałacie |
Żuczek pojechał. Burza zmysłów i umysłów - przeszła w stan spoczynku. Jeszcze tylko pośledzić karnawał. Jeszcze tylko konkluzja, że: na zewnątrz przelotne opady, sztorm i również burza przeszła.... Mama Żuka patrzy przez okno....Tęcza... Jeszcze blada, nieśmiała. Wiosna puka? M. Ż. otwarła drzwi na taras....
![]() |
W tle tęcza, mini jabłonka obsiana pączusiami, "cebulowce" powsadzane jesienią |
![]() |
...i w domu pachnie wiosną... |