A kuku...
Jestem, żyję i mam się całkiem nieźle, (jak na ryczącą siedemdziesiątkę)...
Dzieje się wiele, a że tempo działalności różnej zwalnia, to koncentracji starcza na śledzenie wiadomości oraz krótkie rozmówki na FB. Blog stoi odłogiem.
Ale przychodzi taka chwila,
taki moment i tęsknota za znajomymi z blogowiska,
że Żukowa Mama siada przy lapku
i wspomagając się dziełem dla potomnych p.t.:
Dziennik a nawet nocnik,
PISZE....
Ta chwila właśnie nastała. Żukowa Mama chce wykorzystać ją do cna. Złapać za łeb i wyssać do korzeni...
W przerwach ciężkich, coraz cięższych, ulubionych ale zawsze kreatywnych robót, Żukowa Mama próbuje malować. Jak jest zamówienie, to jest większa motywacja i może nawet jakieś dudki wpadną. I tak oto powstał ostatnio portrecik "Chłopczyka ze sfilcowanym psem".
Generalnie życie Żukowej Mamy kręci się wokół dopieszczania Capałyku i Gródka, co kontrolują i komentują współmieszkańcy:
Szczęśliwy pies Jazz i Ciptaszki domowe, (te nadworne nie wtrącają się).
Ale jak to bywa często u Żukowej Mamy - nie obywa się u niej bez wypadków. A nawet, powiedzmy sobie szczerze, upadki i bolesne zdarzenia są jakby wpisane w świat Żukowej Mamy. Do bardziej dotkliwych zaliczyć można nadzianie kręgosłupa na róg opieradła drewnianego krzesła. Szczęśliwie, zarówno krzesło jak i kręgosłup przetrwały. A żaluzje zostały zamontowane przez Ż.Mamę.
![]() |
To było urwanie folii od szyby... |
Malowanie ścian obyło się bez wypadków. W przemeblowaniu i ustawianiu mebli pomogła Liliana. Duża, piękna i silna kobieta, która lubi jazz i bleus.
Przed kolejną już jazzową imprezą, postanowiły dwie niewiasty napić się zasłużonego drinka w Gródku.
Liliana usiadła na starym, plastikowym krześle ogrodowym..., które bez ostrzeżenia rozjechało się na boki. Na szczęście upadek nie był bolesny.
O odpowiedniej porze Liliana i Żukowa Mama udały się do jazzowej knajpki gdzie odbywał się koncert.
Było świetnie, jak zwykle przepyszna atmosfera.
Powrót do domu o północy brzmiał śmiechem "rozdżezowanych" niewiast.
Już prawie przy domu.
Jeszcze przejść przez ulicę...
Podczas zejścia z krawężnika Żukowej Mamie "ułybła" się noga...
Tym razem upadek był dotkliwy. Ukręcona prawa stopa, potłuczone lewe kolano i prawa skroń... No trzeba mieć talent...
Po tygodniu: w pęcinie zaczyna wyłaniać się kostka, a czarno/granatowa skarpetka blednie w kierunku bordo...
21 komentarzy:
No faktycznie — całkiem nieźle! Jazz w knajpce, Jazz w domu, ale po drodze są krawężniki i trzeba je uwzględniać!
Wiesz Tetryku, gdybym chciała uwzględniać wszystko co staje dęba na mojej drodze, to bym w ogóle z łóżka nie wychodziła... A i tak by pewno to łóżko złamało nogę czy zrobiło se dziurę w materacu, do której ja bym wpadła... 😉
no... to byłam ja, właścicielka tego bloga
Hihi, wiem, że dla artysty z głową w chmurach oczekiwanie spoglądania pod nogi jest nieludzkie i przeciwne naturze, ale jednak krawężniki lepiej jest zauważać...
Ja go nawet widziałam.... ale moja noga nie...
Mnie te Twoje wybitne talenty nieco przerażają... Błagam: posiedź na tylnej części nie upadając chwilowo ani nie wieszając niczego nigdzie, co? Tak do początku maja?
A co do nożnych atrakcji, to jadąc do Budapesztu kilka lat temu, przez Kraków, Makówkę i Tetryka, złapałam falę skręcania sobie stopy. Nawet z Tetrykiem wizytowaliśmy aptekę, żeby nabyć opaskę usztywniającą... Co kawałek przeszłam, to mi się stopa przekręcała! Zanim dojechaliśmy do Budapesztu miałam dosyć tych "wakacji", a tam: mieszkanie na drugim czy trzecim piętrze i całe dnie chodzenia! I ja się starała wychodzić rano i wracać wieczorem, żeby uniknąć schodów. A Piter unikał autobusów... Zwłaszcza wjeżdżających na Wzgórze Zamkowe... Że ja go wtedy nie zabiłam...
Czyli też Ci się nogi czasem ułybają. A Piter ma chorobę autobusową.
Ale taka upadła madonna jak ja to nie jesteś... Na szczęście. Tak. teraz to ja się oszczędzam...
Wybitnie dobrany Duet jesteście...Muzycznie i tanecznie !! ;o)
Marudzić Ci nie będę...Sama wiem, że są miejsca, w których przyciąganie ziemskie jest większe...;o)
Kup sobie żel z "czarciego pazura", szybciej "zzieleniejesz"...;o)
Przykładałam na początku liście chrzanu. Wyschły na proszek początkowo. Komt goed! ;)
Daguś, przygoda życia! :-)))
Ale nie byłaś z tą skręconą nogą u lekarza?
Nie... problem z dotarciem. Ani iść ani rowerowac ani helikopter gdzie zaparkować.... Ale już kustykam z piesem na pobliski trawnik . I noga mieści się w bucie 😉
Czekam i czekam a tu znowu kronika upadłej kobiety a przepraszam Madonny.No Ty to masz talent nie tylko do malowania obrazów ale i ciała,nóg .Dużo tych kolorków będzie ,tylko czemu takie bolesne.Ja sobie kiedyś zjechałam po schodach i usiadłam na nodze.Byly kolorki i gipsy ,oj bolało bardzo i maść z arniki dobrze robiła.Marta uk
Takie "reportaże" dobre są na wyeksponowanie pozytywnych emocji z upierdliwego życia. 🤪
Nie dotarłam do żadnego lekarza. Przykładałam liście chrzanu, smaruję też miksturą p.t.: "Konopné mazánie"...
Po dwóch tygodniach kolorki bledną, pęcina chudnie a ból się uspokaja. Będzie dobrze. Jak zwykle 😍😍
Tak cudnie piszesz i na wesoło, że zamiast Ci współczuć, uśmiechalam się pod nosem, choć temat jest poważny.
Upadła Damo, zamiast się spieszyć, chodź wolno i uważnie, pamiętaj, że upadki mogą skończyć się zlamaniem, a wtedy liść chrzanu nie wystarczy.
Życzę poprawy w zdrowiu, dalszej pogody ducha, radosnego nastroju i wiosny w sercu.
Zasyłam serdeczności
To sukces, doprawdy...
Buuuuu!... Mój komentarz znowu poszedł w kosmos!
Napisz, co z nogą, Kochana! Dbaj o siebie!
Zasyłam serdeczności
Optymizmu mi nie brakuje, wolniej już się nie da... no i chrzan jest do chrzanu...
Ja tam się już nigdzie nie przeprowadzam. Nawet kosmos przestał mnie interesować.
Wtorek, 22/05, co trzymiesięczna kompleksowa kontrola u reumatologa, to się pożalę na nogę, która wygląda na zaniedbaną, przeszarżowaną i nie wziętą poważnie...
Oszczędzaj nogę, nie zaniedbuj, bo potrzebna do chodzenia. Zasyłam serdeczności i buziaczki dla Ciebie
Prześlij komentarz