Czyli o tym jak kreatywność w jedzeniu niweluje granice.
Żukowa Mama od dawna przeczuwała, że jest genialna... Ale w gotowaniu nie wykazywała jakiś specjalnych predyspozycji. Ot, zwyczajnie, lubi jeść, (choć niewiele), i nie boi się próbować różnych inności.
Kuchnia holenderska, w sumie, jest dość uboga. - stamppot, groenten soep, tomaten soep, garnalen i ichnie, fantastyczne haringen matjes. Sami Holendrzy mówią, że najlepsza w Holandii jest chińszczyzna :-). Bierze się to oczywiście z licznej obecności kuchni z całego świata.
Sąsiedzi Palestyńczycy dokarmiają czasem Żukową Mamę ichnimi cymesami, lub obdarowują różnymi produktami, chyba z jakiś paczek... Ż. Mama rewanżuje się więc czasem swoimi wypiekami, (lub bigosem).
Gdy zaniosła im ostatnio faworki, została wciągnięta do środka, bo akurat biesiadowali popołudniowo. Wspólne jedzenie, było naprawdę wspólne. Stolik, na środku micha z czymś. Ż.Mama dojrzała tam kalafiora, bardzo rozdrobnionego, wymieszanego "zbógwieczym". Pikantne. Obok sterta tamtejszych placków. Procedura jedzenia jest taka: bierze się taki placek, urywa kawałek, i tym kawałkiem nabiera się z michy kalafiorowy farsz. Niezwykłe doświadczenie. I zabawne :-), gdy "Ojciec/sąsiad" utargał kawałek placka, nabrał farszu i pieszczotliwie zawinął w małą trąbkę, podając Żukowej Mamie niemal do ust... Myślała, że padnie tam ze śmiechu :-). Ale fajnie było. Jest tylko tajemnicą jak oni to robią, że nie "naświnią" na stole i pod... Pewno kwestia wprawy. Żukowej Mamie, póki co, niebardzo się udawało...
Przyszedł ich kuzyn. Dopiął się do faworków. Wspólna micha mniej go interesowała ;-).
Na drugi dzień, "Matka/sąsiadka" oddała Ż.M. talerz po faworkach, na którym oczywiście była kolejna potrawa... Też "maścipula", ale bardzo wypasiona. Był to biały ryż na sypko, mielone mięsko, warzywa i ... fasola typu jaś. Wszystko wymieszane z przyprawami, pikantne jak diabeł. Jeszcze gorące. Pyszne. Tyle, że żołądek Ż.Mamy nie akceptuje pikantności... Sytuację jednak uratowało piwko z lodówki, które skutecznie ugasiło "pożarpożarcia".
Udało się zjeść trochę. I aby nie wyrzucać reszty, zrobiła Żukowa Mama "niezwykłe naleśniki" polskie, z palestyńskim nadzieniem. I tu właśnie ukazał się nieodkryty wcześniej geniusz ,-)
Przepis na niezwykłe naleśniki: 5 ubitych na sztywno białek (pozostałych z produkcji faworków), jedno żółtko, szczypta soli, mąka i mleko "na oko". Wszystko wymieszać , uzyskując puszystą masę lejącą. Ż.Mamie wyszło 5 sztuk niedużych naleśników. Tego pierwszego zjedli z Jazzem natychmiast...
Pozostałe zostały wypełnione farszem i złożone w półksiężycycki, jak omlet. I po dwa do tostera.
Mniami.
Z lewej sałatka z zielonych pomidorów produkcji Żukowej Mamy |
W trakcie konsumpcji |
Bardzo zacna zasada: tak pomieszać, rozprowadzić, żeby się zjeść dało i jeszcze smakowało, a nie wyrzucać, bo za ostre! A jak się przy okazji własną genialność odkryje, to tylko lepiej :-)
OdpowiedzUsuńTak z obserwacji tutaj: Polak potrafi i poeksperymentuje, Murzynostwo też popróbuje i pomiesza. Ale rodziny z zachustkowanymi kobietami to enklawy, gdzie wszystko jest "ichnie" w domu. Jest to proste, bo mają swoje sklepy z ichnimi" produktami.
UsuńAkurat mieszkam w takiej dzielnicy gdzie mieszka ponoć ponad sto narodowości... No przecież trzeba popróbować i pokombinować ;-)
Naleśniki nie. To coś też nie, bo na pewno mają te ichnie przyprawy, po których mi się odbija piwnicą. Zdecydowanie biorę faworki. Każdą ilość!
OdpowiedzUsuńPrzyjeżdżaj! zrobię nowe :-)
UsuńJuż się pakuję.
UsuńMasz coś po mnie...Albo ja po Tobie...;o) Uwielbiam takie kulinarne udziwnianie...;o)
OdpowiedzUsuń:-) Przynajmniej nie jest nudno, prawda?
UsuńTylko czasem trudno "odtworzyć" dzieła, a "zjadło by się"...;o)
Usuń;-)
UsuńJak dobrze, że jestem świeżo po obiedzie. Inaczej pewnie utopiłbym się we własnej ślinie :)
OdpowiedzUsuńNo jak dobrze ;-)
UsuńDo Likyk_cyk: Twój zapytajnik nie wszedł na bloga. Nie wiem czemu. W poczcie mam go.
OdpowiedzUsuńOdpowiedz masz w poczcie.
OdpowiedzUsuńTak dowcipnie przekazujesz swoje przemyślenia dotyczące człowieczej integracji i przyrządzanych potraw, że miałam ciekawy wieczór i jeszcze kolację z naleśnikami, choć bez sałatki, bo takowej dawno nie robiłam, jest dla mnie za ostra.
OdpowiedzUsuńPoza tym urzeka mnie Twoje pozytywne nastawienie do świata i ludzi.
Zasyłam serdeczności
Bardzo się cieszę, że sprawiłam Ci przyjemność. :-)
OdpowiedzUsuń