środa, 23 grudnia 2015

Świątecznie


 


             Naprawdę szczerze. I wszystkim bez wyjątku :-)

A teraz idę do garów. Robimy sobie bowiem razem z Siostrą
takie małe, pachnące Polską Święta.
Ściskam wszystkich bardzo serdecznie. Pa !

środa, 16 grudnia 2015

C. d.: "Pół roku po wojnie"

Moje nowe lokum było nie tylko małe ale też brudne i zaniedbane. Poprzedni lokator wylądował w domu opieki z alzheimerem w kieszeni. Przez około 10 lat nie było tam nic robione. [W mieszkaniu - nie w kieszeni :-)]
Nie doszło do spokojnego wypicia herbaty.... Wojna na szpachle i ściery trwała. Zmieniła się lokalizacja i pakiet osób biorących udział....
Osoby:
- podstawowa ekipa remontowa: Michael i jego Koleś
- podstawowa ekipa czyszcząca ze spółdzielni: Pan X i Pan Y
- wspomagająca ekipa remontowa: Przyjaciel Marinus i jego  
   Autko oraz ja
- wspomagająca ekipa  czyszcząca: Siostra oraz ja.

W związku z tym, że mój dobytek musiał się zmieścić na nowym, zapewniając jednocześnie możliwość odtłuszczania, odnikotynowania, malowania i.t.p.- na pierwszy ogień wojenny poszła sypialnia, gdzie były składowane paczki, drobne meble i szafa w częściach. A więc ścisk.
Akcja szybko przeniosła się do salonu. Pomarańczowy sufit został pięknie zamalowany. Michael wycinał hołupce na dwóch swoich drabinach. Panowie X i Y czyścili okna, ramy i szafki w kuchni. Koleś naprawiał kafle w podłodze. Wszystko wydawało się być pod kontrolą.....



remont

Gdy przywieźli mi prosto ze sklepu moje nowe łóżko....
Gdzie je wstawić? Oczywiście do sypialni. Póki co - pionowo, a później się zobaczy. 
Późnym popołudniem, gdy ekipy czyszcząca i wspomagające zakończyły swoją "dniówkę", stwierdziłam, że muszę mieć jakieś miejsce do spania. Na Dmuchańca nie było szans. Więc postanowiłam zmontować samodzielnie moje nowe łóżko. W sypialni oczywiście. Udało mi się wygospodarować miejsce na mój "spring materac". Biorę się za niego, gdy słyszę za plecami charakterystyczny dla rozwalających się desek odgłos. To była moja szafa w częściach. Nagle poczułam się szczupła i płaska, bowiem "wsysłam się" w miękką część łóżka. Jednocześnie uginając nogę i trafiając nią na krzesło - zablokowałam walące się na mnie deski....



prawie spłaszczona...


Serce mi się też zablokowało na chwilę. Noga zaczęła cierpnąć. Ale ja zawzięłam się. Nie, nie zawołam o pomoc. Wysunęłam się szybko z potrzasku, pozwalając "szafie" zająć miejsce mojej głowy... Przykucnęłam na jakiejś paczce, złapałam oddech, pomyślałam i..... złożyłam moje łóżko!
Chłopaki pracowali obok w milczeniu, umilając sobie pracę skoczną muzyczką z radyjka.....
Tej nocy spałam w moim, coraz bardziej ładnym gniazdku, na nowym łóżku. .....Wciśniętym w małą lukę pomiędzy.... wszystko inne.
Przyszedł dzień następny remontów. Gniazdko zaczęło wyglądać. Przywieźli moje nowe-stare biurko. Stanęło w przedpokoju. Póki co. Z sypialni "wyszły" szafki łazienkowe i te do mojej norki-pracowni. Zostały paczki, paki, biblioteka, komoda i jakieś szafki do powieszenia.....no i oczywiście moja szafa "w proszku"..... W domu tylko ja i Michael. Koleś wybył, bo czegoś mu brakło. Michael zajęty precyzyjną robotą: rurki, ramy okienne, drzwi. Dwukrotnie.
Więc ja myślę sobie: złożyłam sama łóżko, poprzeciągałam sama wieczorową porą różne szafki - co to dla mnie jedna szafa.
  Zrobiłam sobie miejsce pod szafę, wiertarka-wkrętarka w dłoń - i do roboty. 
Zapewniam Was: nie da się jednoosobowo złożyć trzydrzwiowej szafy, robionej w czasach, gdy meble wykonywane były z drewna....Efekt mojego "chcenia" był prawie tragiczny.....Byłam już prawie, prawie.....Poległam na "dachu" szafy z gzymsem.


...śmierć mam w oczach....


Moje zduszone wysiłkiem: "help me" - nie odniosło sukcesu.
Wrzasnęłam więc: Michaaaeeeel!!!!!!
Przyszedł. Nie wiem dlaczego najpierw obśmiał się jak norka. Docenił jednak powagę sytuacji i w pięć minut wszystko było na swoim miejscu. Mogłam już spokojnie dośróbkowywać. 

A oto wyżej wspomniana szafa aktualnie. Zaznaczam, że drzwi montowałam samodzielnie, gdy już wszystkie ekipy wyniosły się z mojego gniazdka.






Wyobraźcie sobie, że ja, kobieta z przeszłością i po przejściach, "zmieściłam się" w skromnej, trzydrzwiowej szafie.....



w/wsp. łózko


biblioteczka wpasowana we wnękę niepotrzebnych drzwi

A teraz mogę nareszcie pić spokojnie herbatę w "moim pokoju nad światem". :-))))

P.S. A ręcę zaczęły mnie boleć dopiero po dwóch miesiącach.
        Adrenalina, "cyco"?



                                                                                            

wtorek, 15 grudnia 2015

Pół roku po wojnie

Remont kuchni u Nitagera był inspiracją do tej notki. Tyle, że chodzi tu o przeprowadzkę, którą przeżyłam jakieś pół roku temu. I że ja przeżyłam, i że ja mam się dobrze - to dziwię się właśnie niezmiernie.
To była decyzja niejako wymuszona przez sytuację, w której  znalazłam się po rozwodzie. Ale nie będę się teraz nad tym rozwodzić....:-)
Problem "fizyczny" przeprowadzki był w tym, że przenosiłam się z dużego apartamentu na malutki, (i bez piwnicy!!!).
Pierwszym trudnym zadaniem była likwidacja mojego ogródka na dachu i sprowadzenie go do wymiarów pierwotnego balkonu 2 x 4. Nakaz mojej Spółdzielni, do której należę. Przy tej okazji poznałam moją późniejszą ekipę remontową. 
Dalej poszły "pod nóż" antyki. Zostawiłam sobie tylko stół owalny na łapie z krzesłami, i gadającą komodę, (z przed epoki D. Szaroburego). Dalej segregacja zawartości mebli. Bez sentymentów wyniosłam około 10 czarnych worów! Brzmi dobrze? Nie, to był horror. Wszędzie pełno klamotów. I ta piwnica.... Wielokrotnie opadały mi ręce poza kolana.... Bowiem 18 maja miałam oddać klucze od pustego, jasnego, (musiałam zamalować niebiesko-terakotowe ściany i akwarium w łazience na biało), i czystego mieszkania.... A był już 10-ty....
Więc malowałam, sprzątałam, walczyłam z exem, który ciągle przyłaził, tyranizował i "się rozliczał" z włości... Wieczorem usypiałam skonana na materacu dmuchanym otoczona paczkami.... Tak właściwie to było śmiesznie....
Przyszedł ten dzień. Po ostatnich "pracach kopalnianych i ziemnych" usiadłam na kuble farby białej emulsyjnej, w oczekiwaniu na Pana Odbiorcę.

Pusto wszędzie, cicho wszędzie i tylko ten kubeł..



Ogarnął mnie jakiś smętek niezrozumiały..... a może, zwyczajnie zmęczenie.... Wzrok zawisł, kolczyki zwisały, biust opadł na brzuch....
W tym momencie wszedł P. Odbiorca, przywitał się, spojrzał, pozaglądał i stwierdził:
 > knap gedaan <. Powiedział komplement chyba tylko ze względu na moją sfrustrowaną minę. I przyjął. Ufffff.
Teraz do roboty marsz!!! No tak, jakbym nic innego nie robiła, tylko wylegiwała się na tym materacu.
No i tu się dopiero zaczęło! Ale to już było inaczej. To było moje nowe i całkiem inne miejsce na ziemi.
Wiedziałam, że zamknęłam pewien etap w moim życiu.
Więc spokojnie rozpakowałam mój kultowy garnuszek do herbaty....





Ciąg dalszy, [mrożący krew w żyłach :-)] nastąpi :-)



sobota, 28 listopada 2015

Ania

Ostatni z serii: "pokolenieponas".
Jest to moja chronologia, więc zależna od czynników "wewnętrznych"....:-)





Załóż dziś ten Twój uśmiech
Włóż różowe okulary
Schowane za kotarą tamtej sceny
I choć maleńkie skrzydełka
U ramion rozwiń....
Świat pełen masek jest....










Nasza Ania. Córka mojej Siostry. Urodziła się gdy miałam lat 14, więc może dlatego nigdy nie byłam: Ciocią, ciotką, czy czymś w tym rodzaju :-).
Kolejna artystka w naszej rodzinie, / druga po mnie :-)))/. Ukończyła ponad 10 lat temu Akademię Śtuk w Berlinie na wydziale scenografii teatralnej, (po niemiecku!!!!).
 Do dziś mieszka i tworzy w Berlinie. 

piątek, 13 listopada 2015

Justynka z Krainy Czerwonego Smoka

Czyli czwarty z czterech.


Dodaj napis


Zostawiłaś za ciasne buty
W Tamtej sieni.
Wyszłaś boso na plażę,
W Twych włosach słońce się mieni,
Łapiesz wiatr.....











Justynka, Przyjaciółka Jareczka. Wrażliwa, ambitna, ciepła.
Od niedawna w naszej Rodzince.
A że "Czerwony Smok"? Zainteresowani wiedzą o co chodzi...:-)

A będzie jeszcze portret piąty, (piąty z czterech?...), który w zasadzie chronologicznie powinien być pierwszym, jako "pokolenieponas". Ale rączki muszą odpocząć i natchnienie zapukać natarczywie.....


czwartek, 5 listopada 2015

To był sen (czyli trzeci z czterech)

A było tak:

W Żukowinie nastała ciemność. Było cicho, spokojnie, wcale nie strasznie. Mama Żuka leżała na swoim posłaniu i myślała o Żuku, którego znowu wyniosło na Oekrainę daleką i dawno nie miała żadnych wieści.
W pewnym momencie, tuż nad jej głową otwarła się Świetlista Dziura, w której ukazała się głowa Żuka.
- Hej, hej, Mamo Żuka, jestem tu i mam dla ciebie fajne ręce! - wołał radośnie Żuk i zaczął w pulsującej światłem Dziurze, prezentować ręce w różnych pozycjach.
- Wiesz - kontynuował Żuk - możesz sobie spokojnie wybierać,
ja zostawiłem sobie parkę zapasową. Czasem muszę mieć do drugiej kamery.
Ręce w Dziurze "pływały" i wdzięczyły się wokół twarzy Żuka.
Światło w Dziurze trochę irytowało. Ale Mama Żuka była zadowolona. Dobrze znała te radosne ogniki w oczach Żuka. Te figlarne świetliki, które oznaczały twórczą energię i otwarte serce. >No dobrze - pomyślała Mama Żuka - fajnie mieć takie duże i zdrowe ręce....ale one takie wielkie i na pewno ciężkie....jak sobie poradzę?< 

Obudziłam się. Ręce miałam "ciężkie" i pulsujące.....



Mateusz, syn młodszy (32), mężczyzna Ady. Fotograf, "camera man",  związany ściśle z teatrem, kulturą i naturą. Posiadacz również wielu innych pasji...

środa, 4 listopada 2015

Pingwin.

                      Jesienny spacer.
                                                             (podtytuł)

Przyjaciel M. wywiózł mnie do lasu..... No, za miasto w każdym razie. Było cudnie. Spokój, cisza, jesienne słońce. Chłonęłam ciepło południowego słońca, zapach jesieni; wsłuchiwałam się w niezaburzone cywilizacją odgłosy natury. 

Dróżka do jeziora


I zaczęło się jezioro



Z drugiej strony

Z trzeciej strony......


Czy widać ptaszka na środku zapory rybnej?


Tam naprawdę stoi pingwin...

Dochodzimy do punktu wyjścia.

Na ostatnim zdjęciu mamy jeszcze około pół kilometra do parkingu. Ogółem wędrowaliśmy jakieś 5 kilometrów, rozkoszując się kolorami jesieni, słońcem, ciszą, (tylko kaczki nas wyśmiewały co kilka metrów). No i na koniec ten pingwin...
On był tam naprawdę. Siedział nieruchomo, na z góry upatrzonej pozycji, wpatrując się w wodę....

POWRÓT ŻUKOWEJ MAMY

  Trochę zatęskniłam za pisaniem... (no i pogoniła mnie też Jo). Miałam jednak dylemat, czy zacząć całkiem na nowo, czy wrócić do Żukowej Ma...