czwartek, 31 marca 2016

Bez obrazka, bom wkurzona.....

Przysięgam na wszystko co piękne i miłe, że przeprowadzam się po raz przedostatni. Ostatni raz będzie do zgrabnego, drewnianego pudełka, lub jakiejś urenki.....
Właśnie dziś diabli wzięli mój przeprowadzkowy entuzjazm. 
A było tak pięknie..... Co raz mniej paczek i paczuszek, bo przyjechały te niezbędne meble. Mycie, układanie, przestawianie i planowanie.....
Zmęczenie fizyczne - nieistotne.
Na zbyciu duża lodówka z osobną, trzyszufladową zamrażarką, oraz kuchenka gazowa z elektrycznym piekarnikiem. Bowiem w nowej kuchni mam całą zabudowę.
Chłopaki z firmy przeprowadzkowej powiedzieli, że wywiozą. Ale zadzwoniła kuleżanka, że ma znajomka, który chce. Ok. Lepiej niech znajomek sobie weźmie, niż obcy sobie sprzeda....
    No i zaczął się dzień paskudzić. 
Najpierw pogniewał się na mnie Sąsiad - Przyjaciel, bo poprzestawiałam szafki w pomieszczeniu pralkowo-gospodarczym, całkiem samodzielnie. No przecież to dla mnie nie pierwszyzna. Nie takie rzeczy się robiło. Jako, że moim rączkom daleko do silnych i sprawnych, wypracowałam sobie "techniki specjalne". Biodrowo-kolanowo-barkowe. A On się obraził i sobie poszedł.
O 16-tej byłam umówiona "na starym" w sprawie lodówki i piecyka. Zachodzę do garażu rowerowego, patrzę i nie wierzę. Mój rumak ma obydwa kapcie bez powietrza. JAKIŚ....[PIP, PIP, PIP], WYKRĘCIŁ MI OBYDWA WENTYLE!
No, fajnie mnie tu przywitali.....
Pomimo, że obiecałam sobie iż do Obrażalskiego nie odezwę się pierwsza, musiałam się udać, no bo co....
- Najpierw pojedziemy "na stare", a później zajmiemy się twoim rowerem - stwierdził.
Zanim dwóch chłoptasiów przyjechało, pozaklejaliśmy dziurki po obrazkach w całym starym gniazdku.
Chłopaki przyjechały, szarpnęły lodówkę i ..... ta się nie zmieściła do ich samochodu..... Wnieśli z powrotem, wgniatając dotkliwie bok lodówki.... Piecyka też nie zabrali, bo w tym układzie nie i już. 
No i Baba-Daga w "czarnej dopie". Bowiem w najbliższy poniedziałek ma oddać klucze od "starego", "pod klucz".....
Telefony, znajomi, znajomi znajomych.... Jutro, być może, przyjedzie ktoś kto zabierze......
Czeka mnie ciekawy weekend. Pracowity w każdym razie.

Ale ogólnie jest super, bo też mam wiosnę na moim tarasie.
Tylko, że ta wiosna nie chce mi się dziś tu ujawnić....a takie fajne zdjęcie zrobiłam.

P.S. Przyjaciel (ten to niby wszystko ma), ma wentyle francuskie w piwnicy. A te moje to holenderskie..... Jakieś takie grubsze.... Tak więc jutro czekam od 9-tej do 14-tej na moje nowe półki na książki, pertraktuje z kimś, kto zabierze, być może, sprzęt nieporządany; a w międzyczasie naprawiam rower w najbliższym sklepie rowerowym.....


ptaszek poleciał po ździebełko

Wow, wiosna ujawniła się po P.S-sie  :-)






czwartek, 17 marca 2016

Historia jednego marzenia

Mama Żuka miała od zawsze jedno Marzenie.
 Nie marzyła o karierze na bazie kreatywnych i manualnych zdolności, czy o zaszczytach i owacjach z okazji kolejnego wernisażu. Nie marzyła też o podróżach małych i dużych do krain miodem i winem płynących.....
Marzyła o domku z ogródkiem. 
Gdy to Marzenie dojrzewało, jej Żuczki były jeszcze małe i nieporadne. 
Właściwie było to marzenie Mamy Żuka, o zwyczajnym, spokojnym życiu. A Dom z Ogrodem stał się Symbolem stabilizacji i ciepłej, mądrej kontynuacji.... Gniazdo, z którego wyfruwają dorodne już Żuki, powracając za czas jakiś ze swoimi Żuczkami, gdzieś ze świata. Gniazdo, Miejsce, gdzie jest zawsze Mama Żuka. 
Dom miał mieć wszystko co TAKI Dom ma mieć, a oprócz tego:  piękną, dużą, oszkloną pracownię. Takie atelier, w którym Mama Żuka (w wolnych, cudownych chwilach bycia Mamą, Żoną i Ogrodnikiem), mogłaby malować i realizować tylko i wyłącznie siebie.


Namalowane w fazie pełnego rozkwitu marzenia
Ale życie toczy się szybko, a czasem zupełnie mija się z planami, wprowadzając chaos, a nawet niewiarę w siebie, (no nic mi nie wychodzi). Inne plany przeganiają te pierwsze, dostosowując się do aktualnej sytuacji. Te nowe biorą w łeb, po następnym pożarze Innego Żukowego Lasu.
A marzenia? Chowają się gdzieś w podświadomości....
Mama Żuka zapomniała na chwilę o swoim Marzeniu....

Ale po kolejnych burzach i pożarach - nastąpił spokój.
 Marzenie o Domku Z Ogródkiem zapukało delikatnie od tyłu do Mamy Żuka - Hallooo, ja tu jestem, właściwie cały czas...
Mama Żuka wzięła je w ramiona i przytuliła do serca. 
-Tak, teraz nareszcie mogę cię zrealizować. - I uśmiechnęła się czule do Marzenia.
I Marzenie stało się osiągalne. Było w zasięgu ręki. Już miała, M. Ż., odebrać klucze od wymarzonego domku z ogródkiem....
I przyszła Refleksja. Była szaro-bura i miała smutny wyraz oczu.... Rzekła:
 - No i po co ci teraz to? Masz chore ręce, ogrodnikiem już nie będziesz. Żoną nie jesteś już dawno. Tą żoną, mam na myśli. Mamą będziesz zawsze dla Żuczków. Ale oni dawno już budują Swoje Domy.
 Więc jakie Gniazdo? - Refleksja puknęła się jeszcze znacząco palcem w czoło, odwróciła się na pięcie i odeszła.
    Mama Żuka przyznała w duchu rację Refleksji, ale posmutniała. Bo jej Marzenie STRACIŁO SENS......

Ale, ale. Przyszła Pani Nadzieja ubrana wiosennie. Bo TO Marzenie straciło sens dla Mamy Żuka. Ale, być może, Żuk Mateusz przytuli TO Marzenie twórczo?........


Spojrzenie w przyszłość

Chata Łemkowska, Beskid Niski

piątek, 11 marca 2016

Pisane pod wpływem.....

Kiedyś się zdarzało. Jak to w "polszcze".....
Jednak od lat wielu, szczególnie na obczyźnie - nie zdarza mi się często. Poza tym: "starość nie radość" - [ jak stwierdził jeden młody człowiek (ok. 7 lat), podnosząc upadłą laskę naszej Ś.P. Mamusi, która spacerowała, kiedy spacerować jeszcze mogła].
 Mówiąc o wieku, mam na myśli ustrzerbki (?) poważne na zdrowiu, kondycji i t.z.w. "fantazji ułańskiej", która to fantazja, jakieś 20 lat temu funkcjonowała na zasadzie: tera jest fajnie, "a co po tem, to z błotem".... U mnie było zawsze "z błotem". Ból żołądka i..... "drzwi, drzwi, muszla" noc całą..... W miarę wydoroślenia stwierdziłam, że po diabła mam ja się tak męczyć i chorować dwa dni, za chwilkę (do paru godzinek), zabawnych i wesołych momentów.
Ale do rzeczy. [Siostra znowu polewa i opowiada coś o Tsunami....]
Do Polski.
W dzień wylotu, rankiem, się budzę, coś mi pstrykło w prawym oku. Póki co, pominęłam fakt, że miałam problem z zatokami, bo mi przeszło....W lustrze łazienkowym widzę moje krwawe prawe oko...... i spory pryszcz na środku nosa..... Szukam żyletki albo ostrego noża żeby się pochlastać......
Nie. Wstrzymuję się z chlastaniem. Mam zadania......do wykonania....

Wyleciałyśmy z Siostrą z Holendrowni. Lot był fajny, bez perturbacji. Wylądowaliśmy łagodnie. I tu: oklaski..... No, w mordę jeża, ich psim obowiązkiem było wylądować! Czemu te oklaski?! Terrorysta opanowany? bomba zlokalizowana? cyco?
I to zainicjowała grupka młodzieży niderlandzkiej na pokładzie samolotu. No dobra. Oni ogólnie dobrze się bawili. A ja się chyba jednak starzeję....
Ale, ale czekają sprawy urzędowe. 
Polska..... Zderzenie pierwsze. Wszystko nagrane. Umowy notarialne przygotowane. I nagle okazuje się, że mieszkanie lekko zadłużone na wodę. Jak to się stało? A no monity i podwyżki (za poświadczeniem), przychodziły na nazwisko byłej, zmarłej rok temu właścicielki.... Nieoficjalnie Urząd wiedział, znał nazwisko najemcy, czyli osoby użytkującej, ale oficjalnie nic nie mógł....
OK. Załatwione. Wyjaśnione. Uregulowane. Wymeldowane. Podpisane.....
Uffff.
Jednak zderzenie "europejskichnormalnychregół" z Zaściankowymi Bywa czasem trudne..... W Holendrowni zgłaszasz śmierć, rozwód, każdą zmianę do Urzędu Głównego i resztę masz automatycznie.... 
Ale to jest w EUROPIE!
OK. Dzisiaj luz. Dzień relaksowy. Od rana było fajnie. Poszłyśmy, (nie pojechały), do śródmieścia. Oprócz tego, że Siostra odzyskała swoje drogocenne okulary, mnie udało się wymienić bez problemów zakupione poprzedniego dnia staniki (sztuk 2), na większe (!).
Przeszłam przed chwilką szok wielki. Chcąc zamiesić wykrzyknik - zniknęło mi wszystko..... Udało się odzyskać. Kolejne UFFFF.


Ale, że mój blog powstał w zasadzie na okoliczność mojego malowania, to obliguje mnie do zamieszczenia bardzo wczesnych i "luźnych" prac. A że mam luźno (Siostra znowu polewa), to: :prońciembardzo"



Ja-internacjonalna czyli światowa kobieta

Mój Anioł Stróż

Drzewo - albo....Nowa Miłość...



niedziela, 6 marca 2016

Nie ma to jak Siostra

Z przyjemnością zamieszczam maleńką ilustrację do posta Siostry o minionej sobocie :)

Renia, pałki kurczakowe, papiery i kondor...


Ja zawirowana, bo: do Polski LECIMY, jestem w przedbiegach przeprowadzki,
 (mam nadzieję, że tej ostatniej za mego życia)
 i wczoraj wieści o śmierci Byłego Niebieskiego.....
Emocjonalnie pognieciona jestem..... Ale idę za chwilę do Jaskini Hazardu, gdzie moja Siostra, z bardzo dużej litery, czeka z kurczakowymi pałkami.... Biorę ze sobą winko i ubieram się w optymizm :-).

Dla przypomnienia portret Eksa D., z czasów gdy był jeszcze moim Niebieskim D.

Dolf Polstra, (29-02-1956 zm. 16-02-2016)


HISTORIA JEDNEJ PRZYJAŹNI

    Spotkanie nastąpiło na przełomie siódmej i ósmej klasy. Były wakacje i Dasia z rodzicami przeprowadziła się do jednego Zaścianka koło So...